Nigdy nie byłem podróżnikiem i najpewniej już nim nie zostanę. Jak na człowieka, który przesiedział całe życie w jednym mieście i tak nieźle mi poszło bo okrążyłem Słońce 34 razy.
Według mnie podróże kształtują co najwyżej kręgosłup. Wiem to ponieważ jechałem z Lublina do Władysławowa pociągiem wciśnięty między torbę a plecak na korytarzu. A ludzie mówili, że i tak szczęście bo się zabrałem. To było dawno temu i czasy się zmieniły.
Teraz szczęście jest jak pociąg przyjedzie.

Są trzy rzeczy niepojęte na świecie: kosmos, świadomość i PKP Intercity.
Jest 6 maja 2015 roku. Wielu autorów fantastyki naukowej wieszczyło podróże międzygwiezdne, miecze świetlne i sztuczną inteligencję po roku 2000 a ja z Warszawy do Lublina podróżuję od 17:42. 8 godzin i nie jestem nawet w Dęblinie.
Może faktycznie ktoś już skontaktował się z obcą cywilizacją, poleciał na Marsa czy wynalazł lek na AIDS. Ja tego nie wiem bo przecież jestem w pociągu (słownik w telefonie podpowiada mi "jestem w ciąży" - nie wiem, może jestem, minęła kupa czasu).
Obiecałem sobie, że w tym wpisie nie będzie przekleństw. Pozwolę sobie najwyżej na słowo "niepojęte". Dlatego w otwartym liście zwracam się do PKP Intercity:

Pies was nie pojął!
Żeby na początku maja mieć takie obsuwy to jest maksymalnie niepojęte. Żeby was tak jeden z drugim ktoś bez obopólnej zgody złapał i nie pojął grupowo. W tym czasie na takim odcinku wasi dziadkowie to tory kładli a nie po nich jeździli. Ktoś się chyba z własnym niepojmowaniem na łby pozamieniał, żeby się ludzie zastanawiali czy nie wsiedli czasem do transsyberyjskiej na Władywostok bo okolica taka piękna a im dalej od lokomotywy tym bardziej swojskie słychać zaciąganie. No chyba ktoś z niepojęcia spadł, żeby komin puławskich azotów jawił się jak mityczna kraina: nieosiągalna za ludzkiego żywota. Przedział za mną jacyś goście poważnie rozważali pierwszy obóz wypadowy między Pilawą a Dęblinem i jeśli tylko pozwolą warunki pogodowe - z samego rana zrobią pierwsze podejście szczyt od wschodniej strony. Tlenu pod dostatkiem a ściana łagodna. No i zagrożenie lawinowe w maju niewielkie więc pomalutku, trzymając się szyn można to zrobić. Inny gość, który drogę z roboty do domu zwykł sobie umilać napojami, zdążył już dwa razy napić się i wytrzeźwieć w związku z czym był święcie przekonany, że jest piątek i, że wszyscy go wrabiają w środę. Pani konduktor postanowiła poprawić wszystkim humory roznosząc wafelki z Lidla a ja znam ich gazetki i wiem, że tydzień niemiecki był w zeszłym miesiącu to nie brałem. Niech ona lepiej żyletki porozdaje bo strasznie trudno jest z rozpaczy popełnić samobójstwo tłukąc się w głowę tym suwanym oknem. Bezpieczni są tam gdzie się nie otwiera ale w reszcie przedziałów słychać, że próbują. Zresztą kto się nie zatłucze ten i tak zamarznie na śmierć bo przecież czy pociąg spóźniony sześć czy trzydzieści godzin to już nie ma żadnego znaczenia. Puszczane są te pociągi, które jadą o czasie a ten przeklęty niech stoi. Stojący Holender. To jest dopiero niepojęte: niby jedziesz w pociągu a stoisz. Tego najtęższe umysły filozofów nie są w stanie rozwikłać. Jasne niepojęcie człowieka strzela kiedy pociąg, który jest dwie godziny później na rozkładzie w rzeczywistości przyjeżdża trzy godziny wcześniej i jest zgodnie z planem. A ten jedzie ale stoi. Przy tym teoria strun jest jak teoria strun do bałałajki.
Ogrzewania nie ma bo maj. W interesie każdego obywatela jest żeby w maju było mu ciepło. Nie ważne, że stoimy w zaspach. Albo może lokomotywę, niepojęte, ukradli. Tylko siła rozpędu musiała być strasznie duża bo pociąg jedzie z Bydgoszczy a stanął dopiero w Warszawie.

Kończę powoli bo z sąsiedniego wagonu idzie miednica na podmycie a chcę się załapać na ciepłą wodę.
Urodziny mam w listopadzie - piszcie, będzie mi miło. Stoję, niepojęte, za Puławami.