- A nie myślałeś by zacząć znów?

Do tej pory odpowiadał od razu, nie bez namysłu ale spokojnie i płynnie. Teraz zapatrzył się gdzieś, milczał. Nie naciskałam. Cierpliwie czekałam z długopisem uniesionym nad notesem.

- Nie, nigdy.

- Naprawdę?

- Wiesz na czym polega fiasko kampanii antynarkotykowych?

- Nie są przekonujące?

- Nie. Nie mówią o tym, że narkotyki są dobre.

- Słucham?

- Tak, są dobre. Widzisz, mówi się o tym jakie zniszczenie powodują, jak bardzo okłamują, co robią ze zdrowiem, życiem. Mówi się o tym jak bardzo rodzina, społeczeństwo odsunie się jeśli zaczniesz. Ale nie jest powiedziane jak cudownych rzeczy doświadczysz. Co będziesz w stanie odczuć, dokąd dotrzeć umysłem, jakie to wywrze na tobie wrażenie.

- I tu jest podobnie?

Znów po moim pytaniu odwrócił wzrok. Zmęczenie, melancholia a może jakieś powracające zamyślenie zabierało go od tematu rozmowy na długie dwie minuty. Nie przerywałam i tym razem. Spojrzał na mnie ze smutkiem.

- Dużo łatwiej jest wybrać coś lub z czegoś rezygnować… – powiedział. – Jeśli masz pełen obraz. Jeśli znasz konsekwencje ale i wszystkie „za”, które tracisz, wymienione punkt po punkcie. Bez tej otoczki tajemnicy, tego nieznanego, o którym tylko słyszysz opowieści. Jeśli nieznane przestaje być nieznanym, pozostaje kwestia wyboru, nic cię już nie ciągnie do którejś z decyzji.

- Ile to już czasu?

- Sześć… nie, siedem lat.

Pokiwałam głową i spojrzałam na notatki. Poprawiłam tu i ówdzie, dorysowałam strzałki, przekreśliłam słowo i zastąpiłam nowym. Patrzył w stronę ulicy na jeżdżące samochody. Spodziewałam się chyba kogoś innego. On był zbyt delikatny, zbyt opanowany. Jak morze spokoju, które mogłoby tu trwać obok mnie i swoim powolnym głosem odpowiadać na każde moje pytanie choćbym zadawała je jeszcze przez dzień i noc. Gładki, to chyba dobre określenie.

Był zbyt gładki.

- Znasz jeszcze kogoś kto… - Tu urwałam, a on się uśmiechnął, chyba po raz pierwszy.

- Kto odszedł? Kto przestał? A może chciałaś powiedzieć: kto zrezygnował? Dobór słów jest istotny, w końcu mówimy o porzuceniu tożsamości. Poniekąd.

Czyżby emocje? Muszę się dowiedzieć więcej.

- … kto potrafi to kontrolować.

- Nie. To znaczy: znam lub znałem, mógłbym odnaleźć jedną czy dwie osoby,  jakoś do nich dotrzeć. Obecnie dotarcie do kogoś po śladach choćby elektronicznych to nie problem.

- Problemem jest spotkanie?

- Nie chciałbym i to jest mój wybór. Uważam, że obecnie jestem już na takim etapie… Po prostu nie chcę, to nie miałoby sensu. Każdy radzi sobie tak jak potrafi.

A jednak. Znalazłam rysę albo zadrapanie.

- Musiałeś odwracać uwagę? Skupiać się na czym innym? Dużo cię to kosztowało?

- Początkowo nie miałem takiego celu, co może być dla ciebie zaskakujące. Nie założyłem sobie realizacji jakiegoś planu. Likantropia, choć nie znoszę tego słowa…

- A jakie wolisz?

- Nie wiem, to po prostu jest zbyt medyczne, kojarzy się z chorobą.

- Przecież wiesz, że tak właśnie jest traktowane. Ale przerwałam ci, przepraszam.

- Chodzi o to, że gdy tęsknisz za czymś, marzysz o czymś to nie siadasz przy biurku i nie zaczynasz spisywać planu działań i nie robisz kosztorysu. To nie działa w ten sposób. Starasz się zrozumieć, szukasz – a to też nie od razu.

- Więc co dzieje się najpierw?

- Najpierw przechodzisz przez bezsenne noce i piekło swojego własnego umysłu i tego co ci pokazuje, co opowiada, w jakie wyjścia wpycha. Co jednak jest niczym w porównaniu do tego jak czujesz się między ludźmi w trakcie dnia. To jest dojmujące uczucie poniżenia i braku akceptacji, to tortura dziejąca się we własnym umyśle. W pewnym momencie jesteś przerażona tym co dzieje się w twojej głowie i przy tym zaczynasz sobie zdawać sprawę, że nie masz tam większościowych udziałów.

- Długo to trwało?

- Trudno powiedzieć, może dwa lata.

Musiałam dać mu odpocząć gdy zobaczyłam z jaką trudnością o tym mówi, więc udałam że zmieniam długopis i znalazłam w torebce drugi. I znów: widziałam dość drobnego mężczyznę o spokojnej, ufnej twarzy. Nie szaleńca obwieszczającego swoją odmienność. Momentami widziałam spokojne zmęczenie jak u człowieka, który przeżył jakąś tragedię. Innym razem pogodzenie się, po którym nieco inaczej obserwuje się świat: bez zbędnych emocji.

- Czy wtedy było najtrudniej?

- Paradoksalnie nie. Wtedy najbardziej zdajesz sobie sprawę co jest tego źródłem więc powrót byłby powrotem w samo centrum bólu i cierpienia, momentami wręcz fizycznego. Potem fizycznego naprawdę.

Było bardzo gorąco a on nie pocił się i nie zaschły mu usta w przeciwieństwie do mnie. Nie wiem czemu o tym pomyślałam akurat teraz.

- Jak to jest… - Zapytałam zanim zdałam sobie sprawę, że nie powinnam się do tego posuwać.

- Przemiana, o nią pytasz?

- Przepraszam, ja nie…

- Nie ma potrzeby przepraszać.  Opowiem ci. To jest jak zrzucenie ograniczeń. Jakby wszystkie twoje blokady: wstyd, zahamowania, nieśmiałość, lęk nagle pękły i stały się niezrozumiałym snem. Zupełnie jakbyś stała się sobą dużo bardziej świadomie niż kiedykolwiek dotąd. Myślę, że zupełna wolność ducha byłaby tu najlepszym określeniem. Wyzbywasz się tabu, wyzbywasz się ograniczeń, które ciągną się za tobą, bo ktoś cię ich nauczył, ale nigdy nie były twoje bo nie wypływały bezpośrednio z ciebie i twoich wyborów. To jest wejście w inny poziom świadomości, gdzie dotychczasowe trudności są czymś trywialnym…

Tym razem to ja milczałam, słuchałam.

- … Taki stan sprawia, że łakniesz najprostszych spraw i doświadczasz je dogłębnie, a przy tym odczuwasz, że twój duch leczy się z zawiści, kłamstwo, oczyszcza z mgły jaką okrywało cię dotąd życie wśród ludzi, mediów, społeczeństwa, zasad i ustaleń. Zwykły krajobraz, który dotąd był tłem teraz staje się tętniącym zżyciem miejscem, które chcesz przeżyć i którym chcesz się wypełnić.

Słuchałam i czułam, że na twarzy mam wypieki, układałam dłonie na notesie i nie panowałam nad nimi, zapomniałam o notowaniu, ocknęłam się przyłapana na zaangażowaniu, na oblizywaniu spierzchniętych ust i zasłuchaniu w każde słowo z osobna.

Przerzuciłam kartki, znalazłam: połowa listopada, zaraz, rok… mhm. Spojrzałam na niego.

- Galiard?

Uśmiechnął się - promiennie jak na niego – i nie odpowiedział.

Musiałam odetchnąć, zmienić tok rozmowy, wrócić do obecnej sytuacji.

Ale nie mogłam.

- Opowiesz o bólu?

- To nie jest ból, który sobie wyobrażasz, który znasz. Nie ból, który każe ci skupiać się na nim, zająć się nim i porzucić wszystko inne. To ból który towarzyszy nieustannie a nie tylko na początku jak wielu sądzi. Wyostrza, sprawia, że czujesz mocniej. Ale i bardziej doceniasz odbiór rzeczywistości wokół ciebie, ma to dla ciebie większe znaczenie, bo nie sposób o nim zapomnieć. Jest jak asystowanie wymagającego trenera.

Wiem, że powinnam zadawać inne pytania lub skończyć. Wiem, że to wbrew… ale nie chciałam.

- Wiesz o kimś kto zdecydował się nie wracać… tu?

- Tak, wiem.

- Co o nich sądzisz?

- Nie mnie sądzić - to równie trudny wybór. Choć mnie wydaje się łatwiejszy, być może dlatego, że wybrałem coś odwrotnego. Wiele razy myślałem, że gdybym zdecydował się wrócić to tylko tak.

- To znaczy?

- To znaczy tak jak oni. Do końca, na zawsze, bez drogi powrotnej. Tak, żeby się w tym zatopić i już nigdy nie pamiętać co tu się dzieje i na jakich zasadach.

- A pamięta się? Cokolwiek?

- Szczątki, fragmenty obrazów bez znaczenia albo z jakimś ogólnym, niejasnym znaczeniem. To zupełnie inny sposób postępowania z odbieraną rzeczywistością więc trudno, żeby sposoby te istniały równolegle bo mają inne podstawy, wypływają z innych fundamentów.

- A teraz? Pamiętasz coś stamtąd?

- Momentami, coraz rzadziej przypominam sobie najsilniejsze emocje jakie jestem w stanie sobie wyobrazić. Dziś, tutaj nic na mnie nie wpływa w tak silny sposób.

- Co to za emocje?

- Nie pamiętam.

Stuknęłam długopisem w notes. Moje notatki były chaotyczne, zupełnie jakbym notowała punkty nie połączone liniami, sam fakt, że są, bez całości obrazu. Od jakiegoś czasu, a zaczęłam sobie zdawać z tego sprawę z lękiem, to on wpływał na rozmowę, to on rozlewał w niej swoją świadomość, swoją wizję, swoje odczucia i stan swojego ducha. A ja to niemal biernie przyjmowałam.

I czułam się dobrze. Czułam się… zaspokojona.

- Czy ktoś próbował cię odnaleźć? Któryś z nich?

- Czasem, ale rzadko. I w zasadzie coraz rzadziej. I nie spodziewam się, szczerze mówiąc. Wiesz, mam już trzydzieści lat.

- No i co z tego?

- Co z tego? – Zaśmiał się – Potrafisz sobie wyobrazić Ahrouna, który przekroczył ten próg? Bo ja niekoniecznie.

Tu urwał, widać było od razu, że spochmurniał. Według mnie poczuł, że powiedział zbyt dużo. Natychmiast się opanował i przywrócił pogodny wyraz twarzy. Pomogłam mu zmieniając nieco temat.

- Nie uznali cię za banitę?

- Nie. Wybacz porównanie ale w harcerstwie przychodzi moment gdy dojrzały harcerz dokonuje wyboru: drogę życia w małżeństwie, drogę kapłańską lub samotną. Czegokolwiek by nie zdecydował – wszyscy pozostali akceptują jego wybór w uroczysty sposób. A każdy z wyborów jest tak samo przyjmowany.

Ocknęłam się po chwili – byłam już spóźniona. Rozmowa wymknęła mi się spod kontroli, ale czułam się z tym dobrze, czułam się dużo lepiej niż gdybym poprowadziła ją zgodnie z wcześniej ustalonym planem. Na razie moje odczucie musi wystarczyć. Szybko się pożegnałam wyrażając szczerą, o dziwo, chęć ponownego spotkania.

- Uważaj na siebie. - Dodał tym swoim spokojnym do granic tonem obserwując mnie z ławki, na której siedzieliśmy.

- Na pewno. – Odpowiedziałam, czując, że to z jakiegoś powodu ja jestem czymkolwiek zagrożona. Na pewno będę musiała wszystko jeszcze raz przemyśleć, ogarnąć notatki, przecież nie wszystko nadaje się do publikacji.

 

Wywiad przeprowadziła lek. Dorota Marcinek,

"Czy schizofrenię można skutecznie leczyć"

dla kwartalnika "Psychoimmunologia w Polsce", III 2010