This is not the greatest song in the world, no no, this is just a tribute.
Cytując Jacka Blacka i jego partnera o polskich korzeniach. Nigdy czegoś takiego nie pisałem, a jeśli miałem zamiar to raczej w negatywnym świetle i do bólu szczerze, co raczej odbierałoby się ciężko i mozolnie. Ale teraz postanowiłem inaczej. Chodzi o mojego ojca. Otóż przed chwilą wymieniony ledwie tydzień temu skończył lat 60 i wraz ze swoim bratem niemal-bliźniakiem (rok młodszym) spędzili dość szczodrze kropiony wieczór nad jeziorem, na działeczce. Obaj są tego samego wzrostu co wieku (plus metr przed liczbą) a postury tych co wybudowali Morię. Niemal-bliźniak, bo są bardzo podobni dla tzw "ludzi z zewnątrz" i nie raz zdarzało się, że ludzie kontynuowali rozmowę z moim ojcem, którą zaczęli z jego bratem (incepcja przy tym to liniowa fabuła). Do tej pory (z racji tego, że jeden ma działkę nad jednym jeziorem a drugi nad drugim) krąży powiedzenie "a nad tamtym jeziorem taki sam chodzi". Należy sobie imaginować zdziwienie jadącego samochodem, który mija idącego jednego z nich, a nad drugim jeziorem mija drugiego. Dla wyznawców Matrixa jest to tzw "wiedz, ze coś się dzieje". W każdym razie ich dwóch łączy dość rezolutny tryb myślenia, który raczej nie występuje gdy są osobno. O przygodach można pisać wiele, od łowienia ryb w stawie za pomocą trotylu (podczas pobytu w wojsku, żeby nie było, że terroryści), gdzie po łowach nie było ani ryb, ani trotylu ani koniec końców stawu. Ponoć ktoś tam znajdował te ryby w lesie nieopodal. Jeszcze dalej w czasie wsławili się rozkładaniem własnych fekaliów na szczytach wysokich słupów. Na wsi ludzie mieli srogą zagadkę z księdzem na czele. W zwyczaju także mieli czynić niekoleżeńskim kierowcom, tuż po ich wyprzedzeniu, tzw inhalację (samochód terenowy marki Aro, zwykł, odpowiednio potraktowany na odpowiedniej pozycji skrzyni biegów, potworną chmurę smoliście czarnego dymu). Długo by wymieniać wszystkie działania, których i Kedyw by się nie powstydził. W każdym razie, jak już wspominałem, działki dzieli pewna odległość i są to cztery kilometry. Jakoś trzeba się udać z powrotem, po wiejskiej, rozkopanej i nierównej, polnej drodze. Nie raz obserwowałem własnymi oczyma ze zgrozą jak dystans ten pokonywany jest rowerami. Jednakowoż nigdy w srogim deszczu, w środku nocy. Rowerem.
60-letni panowie tłumaczyli się na drugi dzień, że pełna deszczu kałuża wygląda w świetle latarki (!) jak asfalt. Koniec końców miejscem mety był rów z błotem calusieńki po brzegi zarośnięty pokrzywami. Widok rosłego w barach (mocno) bojowo nastawionego krasnoluda sunącego niechybnie w stronę błotnego rowu, gdy nagłowna latarka nagle zaczyna szaleć i gaśnie z cichym *plask!* należy do moich ulubionych. Następnie dźwięk "Kurwa, jakieś pokrzywy czy jaki chuj!" plasuję w pierwszej dziesiątce okrzyków bojowych. Gdyby obok mnie stał i ze spokojem obserwował całe zajście Andrzej Sapkowski - saga o wiedźminie byłaby jeszcze radośniejsza.
Spisał i podzielił się rodzony (i jedyny) syn Yarpena Zigrina. Może trochę jako wytłumaczenie, że w moich genach siedzą rzeczy niepojęte. Jako ciekawostkę podaję instrukcję jak jeść koluszka - by Zoltan Chivay (stryj).
[youtube_sc url=http://www.youtube.com/watch?v=Mzza_-MSEvM width=600 rel=0 fs=1 hd=1 showsearch=0 showinfo=0]