- Chcesz jeszcze piwa?
- Nie.
I dobrze – pomyślałem – zostanie więcej dla mnie. Chociaż nei ma się co porywać z takim zapałem na przecenionego Faxa ze Stokrotki. Kiedyś to może i był szał, ale teraz to raczej półka niżej niż średnia jeśli chodzi o browarnictwo współczesne.
I znów mgła. Mnie tam się nigdy nie znudzi, może być co wieczór a i w dzień również. Właściwie, jak się tak porządnie wszystko rozważy, to ja chyba lubię trudne warunki pogodowe. Śnieżyca – proszę bardzo, mróz, gdy samochody nie odpalają – jak najbardziej, urwania chmur – z miłą chęcią, porywisty wiatr – z otwartymi ramionami, ulewa i wiatr – z otwartymi ramionami i połamanym parasolem, mgła, grad, soczyste wyładowania atmosferyczne i gruby, mięsisty śnieg, którym człowiek mógłby się najeść. A tu mgła, zawieszona nisko nad wodą, zamieniająca całe wybrzeże w czarne skały wgryzające się ze smakiem w chmury. Tylko chlupot wody o konstrukcję pomostu, niegdyś świezutkiego, teraz powykrzywianego przez lód i połamanego na końcu. O trzeciej nad ranem to genialne miejsce na picie piwa i rozmowy.
Ocknąłem się z zamyślenia gdy deski zaskrzypiały. Otworzyłem sobie kolejną puszkę i spojrzałem obok. Rozmowy to on dzisiaj nie był a mimo to nie przestawałem zagadywać, chociaż szczerze powiedziawszy to i mnie jakoś szczególnie gęba się nie rwała do opowieści.
- Idziesz jutro do roboty? – zacząłem, ale jego mina i wzrok wiele mi powiedziały na temat kontynuowania tego tematu, więc tylko machnąłem ręką – Dobra, nieważne.
Coś go dręczyło chyba, ale… bo ja wiem? Niby można było to przeczytać jak z otwartej księgi i to takiej z obrazkami głównie, że nad czymś ostro kombinuje, coś go gnębi albo jakaś niedokończona sprawa nie daje się odprężyć – a z drugiej strony przebić się do samej treści to było naprawdę ciężkie wyzwanie.
Łyknąłem piwa. Wygrzebałem z torby wymiętoszoną paczkę Lucky Strike’ów. Nigdy nie nauczyłem się palić. To znaczy – owszem – czasem kupiłem sobie paczkę nie wiadomo po co, ot, żeby czuć, ze ją mam w torbie i gdyby dzień był parszywy, mógłbym odpalić, wrzucić na uszy jakąś muzyke i wlec się do przystanku z rękami w kieszeniach kopcąc od niechcenia i pogłębiając tylko gówniarski, żałosny emo (niegdyś: dekadencki) nastrój. Jak dla mnie – mogliby sprzedawać LS’y w miękkim opakowaniu już pogniecione, wysiedziane. Niemal natychmiast przy ich odpalaniu stawał przed oczami najpierw Bruce Willis ze Szklanej Pułapki – pobity, poraniony, siedzący pod ścianą w samym podkoszulku, z przewieszonym przez ramię MP5. Później w kolejce był nie kto inny a sam Keanu Reeves jako John Constantine w prochowcu, wracający do surowego, pustego mieszkania. Uwielbiałem się wcielać w myśli i nastrój zmęczonych, ‘stachanych’ życiem bohaterów, jakkolwiek zmyśleni by nie byli. Ostatnim obrazkiem był pan DiCaprio ze swoim Bóg jeden wie jak daleko sięgającym spojrzeniem, nastawiony na ucieczkę z wyspy. To spojrzenie było zacięte, nieufne, a jak bliskie, ciężko w słowach wyrazić.
Znów zerknąłem w bok.
- Fajkę chcesz?
- Bardzo śmieszne.
Wzruszyłem ramionami. Papierosa pokręciłem chwilę w palcach, poprzesuwałem pod nosem kilka razy, oblizałem usta, odpaliłem i przez chwilę było jeszcze spokojniej wokół. Nigdy nie nauczyłem się zaciągać. Pewnie jestem jakimś zasranym pozerem, bo zapatruję się w mgłę, przychodzę na molo i palę papierosy na niby. W dodatku siedzę tu z kolesiem, który powiedział może z pięć słów. Ale mnie to nie przeszkadza, wręcz jest to ten właśnie moment w tygodniu, gdy się regeneruję. Nie poprzez sen czy wylegiwanie się do dwunastej pod kołdrą w mieszkaniu przypominającym najazd zmotoryzowanych małp na burdel, a właśnie tu. Teraz. Kilka dymków, tanie piwo, most. Tu mogłem wszystko podsumować albo niczego nie podsumowywać i wszystko przez siebie przepuścić.
- Chcesz pogadać? Nie wiem, może po prostu wywal to z siebie… czy coś.
Popatrzył na mnie, początkowo myślałem, że z niechęcią, ale zrozumiałem, że to był jakiś dół, dużo gorszy od moich wieczornych. Niemal rezygnacja. Gapił się chwilę zanim powiedział:
- Dobrze mi się siedzi, tyle wystarczy.
Ok. – spoko, pomyślałem, nie naciskam. Właściwie co to za „wywal to z siebie”? Gdyby tak ktoś do mnie powiedział to też pewnie machnąłbym ręką. W jaki sposób chcesz potraktować moje problemy, skoro zadajesz mi tak olewcze pytanie? Słusznie zrobił.
Wszystko przez siebie przepuścić.
Istnieje teoria, o ile ją dobrze pamiętam, która mówi, że nieszczęścia, niepowodzenia, smutki i żale różnej rangi wpływają na ludzi negatywnie, bo starają się to zatrzymać, czymkolwiek by to nie było. Pieszczą i pielęgnują w sobie żal, nerwy, negatywne myśli, skupiają się na nich, pamiętają o nich, przywołują. A powinno się im, jakkolwiek traumatyczne by nie były, pozwolić przejść, nie zatrzymywać, nawet nie przesiewać. Niech przepłyną niezależnie od tego jakie są.
Istnieje też teoria mówiąca, że wszystko jest dobre a tylko nasza własna kulawa percepcja i niewłaściwa perspektywa sprawia, że przejmujemy się, pochylamy i załamujemy nad rzeczami i sprawami, które w rzeczywistości mają znaczenie marginalne. A nawet jeśli są to sprawy poważne – ich na nas wpływ zależy od nas. Wybierając niewłaściwe nastawienie – mają na nas wpływ druzgocący, odzierają z pozytywnych emocji, przygniatają, wręcz niszczą.
Znów się ocknąłem i znów spowodowały to trzeszczące deski pomostu.
Gdzieś się zapatrzył i zmrużył oczy, potem na mnie – cały czas w zamyśleniu. Obserwował. Dość głęboko jak na zwykłe patrzenie. Miałem wrażenie, że gapił się prosto na moje myśli. Aż mnie dreszcz przeszedł, chociaż logika przypisałaby go chłodnej bryzie porannej, która zaczęła mgłę w cholerę przepędzać. Dopiłem piwo – ostatnie łyki gorzkawe, bez gazu.
- Dobra, lecimy bo dżumandżi. – Powiedziałem gnąc i chowając puszki do reklamówki. Zgasiłem peta o słupek pomostu i otrzepałem spodnie.
- Dobra, do następnego, sorry za nastrój.
- Luz, nic się nie dzieje.
Jak zwykle gdzieś posiałem klucze, więc stałem na pomoście jeszcze chwilę grzebiąc po kieszeniach torby, bluzy i spodni. W międzyczasie wpakowałem w usta następnego Lucky Strike’a.
On również wstał, otrzepał spodniei odgarnął włosy za uszy.
Rozłożył szerokie, masywne, szare skrzydła i duszący zapach mokrych gołębi wypełnił nozdrza. Podciągnął rękawy swetra.
- Do następnego.
- Do następnego.