Myślę, że lubiła moje mieszkanie. Nie ascetyczne w modnym, minimalistycznym life style, ale surowe. Surowe w ciężki, przytłaczający sposób i na modłę gmachów marnujących pustą przestrzeń w sposób przygnębiający. Myślę, że pasowało do jej nastroju czy nastawienia i dlatego tu przychodziła. Chociaż nigdy jej o to nie zapytałem. Sam lubiłem to mieszkanie, i choć dostałem je przypadkowo było właśnie takie jakie chciałem mieć. Puste, bardziej przypominające wycinek biurowca, nieprzyjazne, zimne i rześkie. Największy pokój był sześcianem zamkniętym wysokim sufitem od góry, dwiema grubymi szybami do samej podłogi – od północy i płytami z żywego, brudnoszarego żelbetonu od wschodu.
Jeszcze przed chwilą kręciła się w odtwarzaczu płyta „End of Heartache” Killswitch Engage, ale po jednej pętli zaległa cisza.
Cisza trwała. Odkąd przyszła nie zamieniliśmy jednego słowa.
Teraz stała przy szybie i obserwowała pomarańczowobrunatną mgłę, spomiędzy której wystawały latarnie a dalej światła w oknach bloków po drugiej stronie skrzyżowania. Paliła Vogue Menthe, a ja z łóżka przyglądałem się jej z namysłem. Nie podziwiałem jej ani nie czułem, że ta chwila powinna trwać, czy, że niezwykłe, ulotne piękno.. i tak dalej. Patrzyłem jak jest zbudowana i nasycałem się tym. Strzepywała popiół oszczędnym gestem na podłogę, między bose stopy. W kompletnej ciszy. Ta chwila nie musi trwać wiecznie, ale dobrze, ze trwa teraz i wygląda właśnie tak. Zawsze obserwowałem jej skórę, bo mimo lat palenia papierosów i wcale nie żałowania sobie alkoholu, cerę miałą zawsze zdrową z połyskującym odcieniem opalenizmy, nawet teraz podczas naprawdę parszywej jesieni.
Sięgnąłem po miękką paczkę białych Marlboro i wysłużoną zippo, zapaliłem. Zmrużyła oczy na ten dźwięk. Ledwie słyszalny dźwięk kiedy zaczyna palić się bibułka i pierwszy wdech przechodzi przez zbity tytoń. Wtedy, w tym ułamku sekundy tytoń z bibułką szemrze, chrzęści najgłośniej a mimo to ledwie słyszalnie i jedynie wprawne ucho jest w stanie to wychwycić. Wypuściłem dym i oparłem się półsiedząc na poduszce.
Przeciągnąłem wzrokiem po jej ustach, czarnym kolczyku zaczepnie z nich wystającym, szyi, pełnych, silnych ramionach, małym tatuażu na przedramieniu i wróciłem do karku. Nie była symbolem seksu, nigdy jej tak nie postrzegałem. A mimo to nigdy też nie potrafiłem o niej myśleć w inny sposób. Owszem była bardzo inteligentna, co zawsze wysoko ceniłem u kobiet, ale zawsze widziałem ją zawsze w ten sposób: silny, żywy seks, o pełnych kształtach, bez słowa i bez czułości. Bez zbędnych ozdobników.
Włożyłem papierosa do ust i podświetliłem zegarek. Była prawie czwarta. Zegarek wodoszczelny do pół kilometra przypomniał mi o pracy i o tym, ze nie powinienem palić. Ale tak jak w pracy czułem, że jestem na miejscu i robię dokładnie to co powinienem, tak teraz, tutaj Marlboro były tym co chciałem zapalić.
Odwróciła się w moją stronę i gestem poproziła o zapalniczkę. Złapała ją wprawnie i za chwilę charakterystyczny dźwięk otwierania zippo oznajmił płomień chwilowo oświetlający jej twarz i niezwykle ciemne oczy. Odrzuciła zapalniczkę w moją stronę.
Oczy miała duże i ciemne. Myślę, ze byłaby zupełnie inną kobietą, gdyby robiła z tych oczu użytek, bo miały potencjał. Ale w tej kwestii była na wpół dzika i choć o silnym charakterze – nie potrafiła długo utrzymać spojrzenia.
Założyła ręce na piersiach i oparła się o betonowy filar. Była męska, miała wiele męskich cech a to kolejne, co pociągało mnie w kobietach. Była wręcz niekobieca w tym jak stoi, jak nonszalancko się opiera, jak jej sutki wystają ponad ręką, okraszone gęsią skórką blisko chłodnej szyby.
To wszystko zawsze do siebie pasowało, nie idealnie a tak jak powinno. Zaciągnąłem sie papierosem i rozprostowałem ręce. Nie, nie kochaliśmy się tylko się pieprzyliśmy a potem piliśmy schłodzone, śliwkowe Hoya, albo paliliśmy papierosy, tak jak teraz, w kompletnej ciszy. Zwykle przychodziła bez słowa, bez zapowiedzi, a ja zamykałem drzwi i zdejmowałem z niej ubranie. Przyglądałem się jak w szybie odbijają sie jej duże, pełne piersi kiedy opiera się dłońmi o ścianę. Albo gdy zaciska dłonie na poręczach łóżka, i jak rozprostowuje palce u stóp zaraz po tym gdy je konwulsyjnie zaciskała.
Było coś w tym jej wpatrywaniu się we mgłę. Coś dekadenckiego, może niepokojącego co czasem odnajdywałem też u siebie. Było coś w tych paru chwilach, co czyniło z nas ludzi będących w tym samym miejscu i tym samym czasie, rozumiejącyh siebie samych, rozumiejących to co jest. Właśnie w tych chwilach, teraz, a nie w długim, kompletnym, dojrzałym seksie.
Mignął kolczyk w jej pępku gdy zgasiła drugiego papierosa i poszła do wieży Marantza, żeby wyjąć płytę i schować do torebki.
Gdy się ubierała byłem już pod prysznicem i szorowałem głowę żelem z guaraną. Nie słyszałem jak wyszła. Myślałem o niej jeszcze przez jakiś czas. Myślałem o nieco zbyt obfitych pośladkach, na których opierałem dłonie, myślałem o tym jak nieznośnie dobrze jest obejmować, mieć pod sobą ciało kobiety niezależnej, silnej.
Myślałem o tym, że ta chwila była moralnie przekreślona i jak świetnie spełniony potrafię się z tym czuć.