Jestem za odcięciem dostępu do PirateBay!*
Pominę może definicję piractwa, która powinna obejmować nie tylko kradzież, ale też napaść, nierzadko gwałt, morderstwo, porwanie, sutenerstwo i zmuszanie do niewolniczej pracy oraz ze swej natury przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej. Oczywistym jest chyba wniosek, że współcześni piraci piratami być nazywani nie powinni. No chyba, że ktoś kto ściąga nielegalnie album jakiegoś zespołu równocześnie pali domy członków kapeli, gwałci ich, sprzedaje na targu lub dokonuje abordażu na wytwórnię.
Wtedy tak.
Fakt - są zorganizowane grupy, które łamią zabezpieczenia i udostępniają 'towar' innym. I tu kolejna różnica: współcześnie mamy aktywnych i biernych, natomiast w czasach kiedy piractwo cieszyło sie swoją nazwą nie istnieli piraci bierni (bo niby co mieliby robić? kserować już zrabowane złote monety?). Chyba, że... Grupa napadająca gwałci dziewicę z pasem cnoty (łamie zabezpieczenia) a kolejna już korzysta samodzielnie (od razu bądź na kluczu udostępnionym przez poprzedników).
Z racji przebiegu pracy operacyjnej często następowało przywłaszczanie mienia wraz z niszczeniem środków jego przekazu (statki, karawany) oraz mordowaniem dystrybutorów tego mienia (z różnych powodów, m.in. dlatego, że dystrybutor nie chciał wspomnianego mienia oddać lub nie nadawał się do zgwałcenia). Współcześnie sama materia nie zmusza do tego typu działań a sami dystrybutorzy czy autorzy dzieł nie cierpią fizycznie w wyniku dokonywania aktów piractwa na ich dziełach. Powiedziałbym nawet, że działania aktywne pozostają po stronie organów ścigania, które włamują się do mieszkań, serwerowni, sieci osiedlowych itd. Na szczęście ewoluowaliśmy i choć nadal przemoc fizyczna jest w cenie jako argument może nie niezbity ale trudny do odparcia w chwili argumentowania, to mało kiedy ktoś jest zabijany, rzucany rekinom na pożarcie, czy torturowany (chyba, że psychicznie w środkach masowego przekazu: "A ściągnąłbyś samochód?" - pewnie, gdybym tylko mógł! Ludzie, co to za idiotyzm, gdyby dało się kopiować i ściągać samochody - jeździłbym hummerem - nie ukradłbym go a skopiował istniejący, nawet gdyby był oczojebnie żółty).
Idąc dalej - współcześnie obserwujemy zjawisko kopiowania istniejącego produktu multimedialnego bez fizycznej szkody dla niego oraz jego autora, które to zjawisko określane jest terminem zarezerwowanym dla działalności brutalnych, zorganizowanych grup przestępczych działających głównie w XVII/XVIII wieku. Żeby nie było - nie hołduję kopiowaniu utworów a analizuję fakty w wolnym od presji umyśle. Czyli nastolatego ściągający empetrójkę na telefon w sposób niezgodny z prawem, określany jest tym samym mianem co morski siepacz bezwzględnie postępujący z drugim człowiekiem, często okaleczając go lub zabijając.
No, skoro już to mamy jasne - przejdźmy do meritum (a właściwie jeszcze jedno: ameby okrywające szyję kolorową włóczką, szalejące na stadionach z silnym poczuciem wymontowania własnego siedzenia - określane jest w mediach mianem pseudo kibica, natomaist dzieci ściągające filmy określane są mianem piratów, a nie powinno byc ciut odwrotnie? nie powinniśmy kłaść nacisku na fakty czy działalność która realnie nam zagraża? Szalona logika, prawda? Arytmetyka diabła, chciałoby się rzec, no ale świat nie stoi na trzeźwej rachubie tylko na ocenie zysków, bo przecież ameba zawinięta w szalik w żaden sposób nie zagraża wytwórniom filmowym, nawet jeśli rzuci w biurowiec onym krzesłem, to straty będą znikome).
Podobnie jest z pijanym kierowcą, który morduje innych uczestników ruchu drogowego. Owszem - dawniej trzymało się określenie 'pirat drogowy' i tutaj jego adekwatność była niepodważalna - jest niebezpieczny, okalecza, zabija, strach takiego na drodze spotkać. Zgodny jest nawet szczegół przebywania pod wpływem alkoholu co zapewne wśród morskich piratów występowało nad wyraz często. Natomiast określenie wyszło z użycia i pozostali tylko 'pijani kierowcy', których to policja wyłapała tyle to i tyle podczas długiego majowego weekendu. I cały aspekt działalności pirackiej odszedł wraz z usunięciem przydomka. Piratem nadal pozostaje człowiek kserujący podręcznik na studiach. Gdyż znów - zagraża on swoim skserowanym podręcznikiem znacznie bardziej niż zapity kretyn w rozpędzonym polonezie. Komu zagraża? Ano autorowi tegoż podręcznika oraz firmie, która go wydaje. Czemu zagraża? Dlatemu, że wirtualny, przyszły i spodziewany zysk nie nastąpi. I tu mamy może nie paradoks a pewną sprzeczność. Załóżmy, że firma wydawnicza oblicza zysk z wydania poradnika wędkarskiego. Poradnik ma się okazać hitem na jesień 2009, więc firma podejmuje się jego wydania w takiej to a takiej ilości egzemplarzy, przewidując gdzie i w jakiej ilości mógłby się sprzedać, ustalając cenę, która przychód gwarantuje pokrywszy we wstępie druk i gażę dla autora. Poradnik się sprzedaje w 80% założenia rynkowego (wydawca głupkowaty nie jest - dla niego sprzedaż 80% nakładu to 100% realizacji celu, natomiast gdyby sprzedało się w ponad 80% - jest lepiej niż zakładano, i możliwe, ze trzeba by pomyśleć nad dodrukiem). Załóżmy teraz, że sprzedaje sie 80% - cel został osiągnięty, wszyscy dostają pieniądze, ale nadchodzi zjawisko kopiowania bez zgody autora i sprzedaż ustaje na poziomie 80% ze względu na sprzymierzeńca szatana - kuszące grzechem złodziejstwa punkty xero. Co się dzieje? Nic. Nadal wszyscy mają zakładane pieniądze i wszystko potoczyło się po myśli wydawcy, natomiast świadomość że być moze scenariusz mógłby sie potoczyć dużo pomyślniej finansowo - sprawia, że osoba powielająca poradnik wędkarski staje się złodziejem pieniędzy, których wydawca jeszcze nie ma i nie wiadomo czy by je miał w ogóle.
I to jest właśnie problem z moralną oceną kopiowania multimedialnej własności. Niby jestem w posiadaniu czyjegoś autorskiego dzieła ale jednocześnie nie powoduję, ze nie posiada go autor. To spory problem dla moralnej oceny właściwej i niewłaściwej postawy, która kształtowała sie jako szpik ludzkich zachowań od zarania dziejów (wiemy, że mordowanie drugiego człowieka nie jest dobre, wszyscy się na to zgadzamy i akceptujemy wykonywanie kar gdy jednak ktoś sie nie podporządkuje), stąd jeśli pojawia się wraz z rozwojem cywilizacji nowość w postaci kradzieży, gdy skradziony obiekt nadal pozostaje w posiadaniu właściciela - mamy problem z jednoznaczną moralną oceną całego zajścia. Podobnie byłoby gdybyśmy w przyszłości sklonowali kogoś bez jego zgody a później klon uśmiercili strzelając w głowę. Nastąpił akt zabójstwa, ale żadna krzywda nie stała się 'oryginałowi'. Jak w takim razie ocenić mordercę? Postąpił jak każdy morderca - odebrał życie żywej istocie, natomiast ofiara nadal żyje, ba, nawet nie wiedziała, ze coś jej zagraża, wobec czego trudno, zeby żywiła do oprawcy jakieś negatywne uczucia, gdyż on sam nie zamierzał jej likwidować (podobnie jak rzeczony studen kopiujący podręcznik nie ma zamiaru zniszczenia bądź zawłaszczenia oryginału kopiowanego dzieła - owszem zawłaszcza jego treść i kształt, natomiast nie interesuje go posiadanie oryginalnie wydanego produktu bez uiszczania zań opłaty). Czy, wracając do przykładu, możemy z pełną odpowiedzialnością określić i zastosować karę za morderstwo wobec mordercy klona jeśli oryginał żyje i nie wnosi roszczeń? I w drugą stronę: Czy oryginał może wnosić roszczenai wobec mordercy klona odnośnie przyszłych korzyści materialnych lub niematerialnych, o których nie wiedział, zę je moze osiągnąć, gdyż nie zdawał sobie sprawy z istnienia klona? Brzmi może nazbyt otwarcie, ale na zamknięte umysły szkoda tracić czasu bo ci ludzie są niczym spłuczka w sedesie - służą nieraz bardzo istotnym celom, ale nie nadają sie do analizy zastanej rzeczywistości. To ważne by dokładnie i precyzyjnie moralnie ocenić własne czy innych czyny i mieć swój, przemyślany osąd a nie tylko przyjmować nagłaśniane i wmuszane w umysł hasłowe okrzyki korporacji wydających daną multimedialną własność. Finanse nigdy nie powinny, wręcz nigdy nie mogą, stanowić trzonu moralnej oceny czynu. Nie mogą jej kształtować, nie mogą jej stwarzać ani na nią naciskać. Pomimo nacisków mediów, parlamentów lobbowanych nieustannie, a może właśnie dlatego - należy bardzo ostrożnie analizować problem moralny przed którym stoi współczesne społeczeństwo - powielanie treści multimedialnych. Z takim problemem nie zetknęła sie dotychczas ludzkość (z wyłączeniem pomnożenia ryb i chleba przez Jezusa - z oczywistą stratą dla okolicznych smażalni i piekarni, oraz urządzenia powielającego żywność na pokładzie USS Enterprise w Star Treku - bandyta pierwszej wody kpt. Jean-Luc Picard mógł sobie kopiować McRoyale w nieskończoność przy akompaniamencie zawistnych ryków kompanii McDonald).
Żeby nie być jednostronnym: kopiowania i pobierania gry/filmu/piosenki nie usprawiedliwia jej wysoka cena, trudna dostępność albo dostępność w wersji nie odpowiadającej użytkownikowi. Jasnym jest, że ogromna skala nielegalnego (w rozumieniu obowiązującego obecnie prawa ustalonego dzięki lobby osób najbardziej jego ustaleniem zainteresowanych, a nie dzięki referendum - dawniej kopiowanie czyjegoś dzieła nie było niczym szczególnym - w tym celu wynajmowało sie odpowiednich artysów, którzy zarabiali poprzez kopiowanie oryginału, dzięki czemu kogo było stać na kopię - mógł mieć Damę z łasiczką u siebie, a oryginał nadal dumnie sterczał w muzeum i krzywda mu sie nie działa) kopiowania materiałów wpływa znacząco na spodziewane zyski lub pomniejsza istniejące zyski kompanii zaangażowanych w produkcję i sprzedaż tych materiałów. Co do zysków spodziewanych czy szacowanych sprawa jest sporna, ponieważ szacunek taki opiera się na sytuacji idealnej lub do ideału zbliżonej czyli gdyby kopiowanie nie nastąpiło. Natomiast kopiowanie występuje i gdyby szacunek opierał się na sytuacji biorącej to pod uwagę - straty założone nie byłyby aż tak znaczące. Skoro pomimo gigantycznych strat powyższe materiały nadal powstają a ich ilość wcale się nei zmniejsza, należy wysnuć prosty wniosek, że produkcja tych materiałów nadal jest opłacalna. Następny wniosek jest taki, ze skoro ich wydawanie jest opłacalne w branży to cała niemoralność kopiowania wynika z braku jeszcze większych zysków dla wytwórni. Wracając do nawiasowego przykładu Damy z łasiczką - gdyby współcześnie kopie kosztowały nawet 1/10 oryginału - zysk byłby ogromny, bo taka jest skala pobierania nielegalnie skopiowanych materiałów. Prawdopodobnie byłaby to logistycznie trudna ale nie niemożliwa kwestia zalegalizowania grup łamiących zabezpieczenia + prawa autorskie oraz wykluczenia osób spoza ich kręgu i udostępniania tylko tych materiałów, za wspomnianą opłatą 1/10 wartości oryginału. Z resztą pomysł wcale nie jest oderwany od rzeczywistości bo i teraz przy większych tytułach zdarza sie, zę producenci kontaktują się ze wspomnianymi grupami dogadując sie co do ceny za niełamanie danej gry.
Metod jest kilka, a następną jest po prostu obniżenie cen oryginalnych produktów wychodząc z równie prostego założenia, że lepszy mniejszy zysk niż żaden (w perspektywie zysk ten byłby większy niż z droższego produktu, dlatego, ze produktów sprzedałoby sie więcej, a możliwe, ze wysiłek włożony w kopiowanie nie byłby opłacalny, tak jak to się ma w przypadku filmów czy programów dołączanych do gazet).
Wracając do utraconego zysku, który został skalkulowany na podstawie prognoz zakładających, ze świat jest idealny i nikt niczego nie ściąga: mamy prawo telekomunikacyjne, które zezwala na rozliczenie klienta pod względem rzeczywistego czasu, przez który nie mógł z danej usługi korzystać. Czyli pan X nie mógł dzwonić przez 2 dni - nie miał zasięgu, bo pierun wywrócił pobliski nadajnik. Pan X prowadzi firmę i załatwia telefonicznie kontrakty. Owszem otrzyma za ten czas zadośćuczynienie w formie finansowej, ale proporcjonalnie do opłacanego przez siebie abonamentu. Czyli jeśli pan X płaci miesięcznie 60pln abonamentu, to za każdy dzień płaci go 2pln (60/30=2). Stąd za dwa dni wyjęte z życia otrzyma ów pan 4pln zadośćuczynienia za brak możliwości korzystania z sieci. I nie pomogą wyliczenia (nawet realne, bazujące na dotychczasowej działalności firmy pana X), ze przez te dwa dni stracono kontrakty na 10 tysięcy złotych. Nikogo to nie interesuje, gdyż działalność firmy X nie jest częścią umowy zawartej pomiędzy operatorem a klientem. Natomiast w przypadku wytwórni/producenta czy dystrybutora zysk wyliczony w dokładnie taki sam sposób, czyli na podstawie prognoz sprzedaży, jest już realną podstawą roszczenia finansowego. Czy więc nie ciekawszym rozwiązaniem byłby stały abonament za pobieranie gier, piosenek, filmów czy książek, zwiększający sie w zależności od potrzeb pobierającego?
Czy współcześnie podejmowane działania rzeczywiście są efektywne i adekwatne w stosunku do realnego problemu?
Czy najazd policji na akademik i wyprowadzenie serwera nie wygląda trochę jak krawe wojny między Tutsi i Hutu? Nie wiadomo już kto ma rację, a przerost formy nad treścią ośmiesza tylko stronę zagarniającą pod siebiejak najwięcej zupełnie jak celnik pozostawiony sam na zmianie.
* wszystkim co do sztuki pracownikom sieci Cinema-City za to, ze nie puścili Star Treka, Cranka 2 a Transformersów 2 nie dali w IMAXie. Niech skurwysyny tego też pościągać nie będą mogli.