Swego czasu Silent miewał opis 'everything's connected', który rozumiałem i wiedziałem, że to wiem za każdym razem jak na ten tekst patrzyłem. Wiedziałem jakie ma znaczenie, 'o czym jest', wiedziałem, że występował w wielu filmach podany wprost lub nie wprost. Podobnie jak wiem jakie znaczenie mają życzenia pomyślności, i że choć wytarte to miło jest je komuś powiedzieć przy odpowiedniej okazji (np przy kichnięciu w niektórych szczepach w Polsce). Natomiast wiedza czasem przeszkadza w rozumieniu, o czym także wiedziałem odnotowując w pamięci fakt patrzenia na te słowa. Ale rozumienie, przyjmowanie, wiedza na jakiś temat to co innego niż wewnętrzne odczucie, że jestem z tymi słowami zgodny. Nie, ze się zgadzam ale jestem z nimi w zgodzie.
Owszem zdawałem sobie sprawę, że te słowa mają rację, określają fakt mi znany i nie chcę go podważać a nawet chcę go wykorzystać, postępować w zgodzie z nim, ale to było odczucie nie do końca naturalne. Jak z pracą - jasne jest, ze wykonywać ją trzeba i powinno, ale nie jest rozwiązaniem idealnym.
Czasem potrafiłem wyczuć powiązania i wiem, ze nadal potrafię je zobaczyć niemal tak wyraźnie jak nitki pajęczyny pod światło księżyca. Czasem całe wzory. Ale czym innym jest przeświadczenie, że są tak jednoznacznymi drogami jak ścieżki w gęstej trawie. Jeszcze czym innym jest odczucie, że wskazują, określają, mają znaczenie. A już zupełnie czym innym jest ich tworzenie dla własnych potrzeb w sposób tak naturalny jak picie wody gdy jest się spragnionym - wtedy człowiek nie zastanawia się nad moralnymi konsekwencjami swojego czynu i czy aby na pewno powinien sie napić skoro na świecie są osoby nie mogące się napić. Robi się to po prostu. Wszystko to składa sie na pełny odbiór słó, za którymi kryje się wiele więcej niż tylko określenie myśli. Wtedy odbiera się je dużo pełniej i czyściej niż tylko przeczytanie ich i nalepienie jedynki lub zera jako określenia prawdy lub fałszu.

Nie pisze mi się tego łatwo, gładko i właściwie bezwiednie - czyli jak zwykle - nie. Spory czas spędziłem u siebie w głowie próbując jeszcze i jeszcze raz zastosować to co już wiem, sprawdzić to ponownie i ponownie wdrożyć. Nie dawało sie i nie chciało tak płynnie 'zadziać' jak wcześniej. Zamiast spokojnego, rześkiego potoku, który spływał na życzenie, orzeźwiał i ukierunkowywał, była bryła oporna i twarda, której niełatwo było nadać kształt, uformować w zależności od nastroju czy dnia. Dobrze wiedziałem, że mogę, że potrafię, że jeśli tylko chcę... a jednak nie. A jednak dni mijały na próbie obmycia bryły, żeby choć nadać jej spokojniejsze rysy. Ale ona trwała wewnątrz umysłu, wypelniała go zwartą, ogromną pustką, która nie dawała żadnych odpowiedzi, nie pozwalała myślom na żeglowanie spokojne, z prądem, ze spokojnym wiatrem, albo nagłym sztormem z błyskawicami. To był raczej spory, brzydki zbiornik wodny niedaleko za miastem.
Wiedziałem, ze mogę to zmienić, mało tego, w tym czasie bardziej z poczucia misji niż ze zwykłej swojej lekkości przekazywania słów, przekonań, idei i myśli, przekazywałem to co wiem, a raczej to co wiedziałem, że wiem. I nie miały słowa tego melodyjnego spokoju. Nie miały świeżości, nie brały ze sobą a zostawały jak powietrze w dusznym pokoju. Nie cieszyły mnie ani nie przekonywały. To była właśnie chropowata, nieatrakcyjna wiedza, która 'jest' a nie 'istnieje'. Istnienie jest naturalnie płynne, bycie jest osiadłe bezcelowo i losowe z przyczyny.

Dzisiaj po męczącej, nużącej dyskusji właśnie chropowatej i ostałej jak woda w zbiorniku, który stał na słońcu, wracałem do domu przytłumiony. Przekonywałem, ze można, ze jest dużo więcej możliwości, że.. i traciłem argumenty zupełnie tak jak traci się wiarę w siebie zupełnie bezpodstawnie. Wiem, ze mówiąc o tym co można, jak można, jak wiele można - w myślach pojawiało sie 'ale przecież ty tak nie robisz, już nie', mówiłem, ze się da a w myślach: 'ale przecież nie wiesz już jak', mówiąc o tym, ze można zmienić życie i to jest bardzo proste - myślałem: 'skoro to takie proste, to dlaczego swojego nie zmieniasz'. I gasłem.
U Pratchetta trolle kamieniały na starość. Poczułem to co czułem niejasno od dawna - że kamienieję od środka. Wiem, ale wiedza jest mi kompletnie nie przydatna, jak wyschła chustka do czyszczenia rąk dla niemowląt (skąd wiem o istnieniu takich przedmiotów - nieistotne).
Wracając zadałem sobie to samo pytanie, które zadaję od bardzo dawna przed snem: czego naprawdę chcę? Jak chcę, żebym wyglądał ja i moje życie, kim i w jakiej sytuacji pragnę być? I automatycznie sobie odpowiedziałem: chcę mieć własne mieszkanie, mieć własne życie a nie takie weekendowe, gdy jestem sam w domu i każda sekunda jest wytchnieniem. Chcę mieć żonę. Chcę być z kobietą, którą pokocham, która pokocha mnie. To jedna myśl, jeden obraz - to wszystko. Ale tym razem moze wyraźniej niż zazwyczaj ta myśl, ten obrazek jak klatka filmu - zazgrzytał. Czemu zazgrzytał? Przecież to sa moje marzenia, moje pragnienia. Może nie do końca nadal sprecyzowane, bo nie umiem sobie wyobrazić kogoś z kim chciałbym/mógłbym być - nie umiem, nie potrafię, nie wiem jak, nie sięgam wyobraźnią, może zbyt to komplikuję, a może po prostu sam jestem zbyt skomplikowany, zeby ktoś, kto mnie fascynuje mógł się przede mną otworzyć, zdecydować się, że odważy się do mnie zbliżyć. A może za mało jestem a za dużo bywam. A może za mało wierzę w to, że mógłbym się spelnić w roli kogoś kto jest. A może w ludziach jest za mało odwagi dla mojej otwartości i zrozumienia. A moze kobiety tylko marzą o spokoju, a gdy przychodzi, nie sięgają po niego bo wydaje się zbyt mało realny. A moze zaryzykowanie czegoś dla mnie jest zbyt przerażające. A może ja. A moze nie.
A moze.
I to wszystko w jednej myśli, w jednym obrazie. I coś zazgrzytało, coś nie pasowało jak element puzzli, który niby wszedł gdzie miał wejść, ale pozostawia wątpliwości co do idealnego połączenia z pozostałymi. I nie zazgrzytało to o czym napisałem powyżej.
Zazgrzytało to, że ja wcale tego nie chcę.
To przyszło tak prosto, tak normalnie i płynnie spłynęło jak myśli przychodziły dotychczas. Jak element puzzli nie pozostawiający wątpliwości.
Ja tego nie chcę. Nie pragnę. Nie jestem tym co opisałem. Nie jestem mieszkaniem, kobietą, która jest ze mną, akceptacją, pisarzem, domkiem na wsi nad jeziorem, dwójką bliźniaków o białych główkach. Może kiedyś, może, dobrze, miło, ciepło by było. Ale nie jestem nimi wszystkimi.
Kiedyś wiedziałem, że nie mam tego czego chcę, czego mi bardzo ale to bardzo brakuje całe życie, bo tego nie mam. Jaśniej: gorąco o tym myśląc, powracajac, prosząc - stwierdzam fakt nie istnienia tych rzeczy w moim życiu i nic więcej. Czyli: mam to w co wierzę: a wierzę, że tego nie mam. I wszelakie próby oszukania samego siebie są śmieszne, bo pierwotną myślą jest zawsze poczucie braku, pustka.
Dzisiaj otworzyłem sie przed sobą, odrzuciłem nakładki na pierwotne myśli swoje i usłyszałem: najbardziej pragnę dzielić się Miłością. Jakkolwiek to brzmi, czegokolwiek dotyczy i jakikolwiek ma ta myśl związek z moim traktowaniem ludzi i siebie - jest to tym czym jestem. Nie chodzi o to, ze ta myśl wydała mi sie fajna, miła glowie, spokojna i dojrzała Wcale nie. Zdaję sobie sprawę z jej brzmienia dla człowieka, któremu o tym bym wprost powiedział. Ta myśl jest czysta, jest mną w pełni i jest świetlista.
Kilka dni temu, zamiast mojej standardowej myśli kształtującej problemy mieszkaniowe i niedobór partnerki, pomyślałem sobie: mogę to czego chcę, choćby dlatego, zę tego chcę - więc mogę również zrozumieć, usłyszeć czego naprawdę pragnie moja dusza. Usłyszeć ją i pójść w tą stronę, zaprowadzić ją do źródła, z którego chce sie napić.
I stalo się: prosto, naturalnie, spokojnie, zwyczajnie, bez względu i bez oglądania się na miliardy ludzi wierzących, ze to co wiedzą, potrafią, to czego ich nauczono jest prawdziwe. Nie. To jest ułudą. Zmyleniem zmysłów tak łatwym jak łatwo oszukać jest wzrok rysując na kartce prostą iluzję lub wstawiając w reklamę podprogową transmisję. Chciałbym dzielić sie Miłością i pozostawiać wybór.
I jestem spokojny. Znów.
Nie muszę walczyć, nie muszę pokazywać, że jestem silniejszy, nie muszę udowadniać i spierać się. To byłoby jak dyskusje pod filmami na youtube, skoro wiesz, ze to nie ma kompletnie żadnego znaczenia. Nie ma powodu. Pragnienie uwalniania innego człowieka z ułudy potrafi zaćmić, stłamsić i w tą ułudę wciągnąć. A nie ma powodu. Żadnego. Nie ma pośpiechu ani ostatecznego terminu, nie ma potrzeby bycia zachłannym gdy otrzymujesz to o czym wiesz, że jest potrzebne, zawsze i bez wyjątku. Oczy otwierają się wtedy kiedy dusza tego właśnie pragnie. A słuchasz jej? Czy chcesz być wolny? Jeśli tak - jesteś. I zrozumiesz mnie jeszcze raz.

Teraz wiem, że everything fits pasuje bardziej od everything's connected, choć niewątpliwie i to drugie czuję bardziej niż dotychczas.
Znów jestem spokojny.