If you're reading this - you're the resistance.
Tylko, że ten resistance będzie skierowany przeciwko coraz bardziej kiepskim filmom. Filmom bez silnego kręgosłupa scenariuszowego, filmom wcale nie robionym pod publikę (gdyby tak było dostalibyśmy i terminatora wbijającego w fotel, i spidermana, któremu nagle pojawiły się męskie narządy rozrodcze, a za to nie dostalibyśmy takich filmów jak push czy jumper - na polski: zworka) a filmom żerującym na spragnionych kontynuacji i remaków gustach.
Tak - jestem fanem.
I pisząc takie słowa coraz częściej czuję się jak na spotkaniu AA: Oglądam filmy od dwudziestu lat, a na tym spotkaniu jestem po raz pierwszy. Wychodząc z kina po seansie AvP: Requiem czułem się jak nałogowy alkoholik, który po odzyskaniu świadomości znów twierdził, ze pieniądze przepadły, a na dodatek dupa go boli, bo ktoś skorzystał z okazji i ulżył sobie na w najlepsze drzemiącym w rowie człowieku. Cóż ja poradzę, ze fanem Predatora jestem, i pewnie w zamroczeniu fanowskim powlokę się do kina na AvP 5 - Epitafium, ze łzami w oczach i zaciśniętymi pięściami jak narkoman zmuszony brać i świadomy konsekwencji. Komercja to płodna matka, która przynosi na świat kalekie i upośledzone dzieci. Za to rzadko odmawia napalonym partnerom. Niby cieszy mnie wiadomość, że powstanie remake pierwszego Obcego, ale jak pomyślę o tych wszystkich skretyniałych produkcjach dla widza o sprycie ameby (chociaż nie obserwuję aż tylu kinomanów-debili, wręcz mam o tych ludziach dobre zdanie, więc skąd przekonanie, ze taki film będzie się podobał?), to smutek mnie ogarnia i boleść jakaś życiowa.
Byłem ciekaw jak zagra Krzysiu Bale, bo choć lubię go w Equilibrium to między innymi w 3:10 do Yumy i drugim Batmanie - nadal stał przede mną kleryk John Preston z tym samym wyrazem twarzy i umiejętnością okazywania emocji jaką prezentuje mój własny toster (porównanie nieadekwatne, bo toster robi się czasem ciepły). I cóż: tak, był zdeterminowany, tak - był zimny i skoncentrowany, i tak - znów był to John Preston tyle, ze tym razem 'szczelał do robotów'. Panie Bale, jeśli nikt nie nakręci sequela Equilibrium, to słabiuchno widzę to całe aktorstwo. Pamiętna wstawka z 'tego lepszego' terminatora pokazująca na chwilę Johnna Connora z blizną na mordzie - dała tamtemu aktorowi rolę kilkusekundową a i tak zagrał ją lepiej niż tu Bale w całym filmie. Tamten Connor miał w swoim spojrzeniu i postawie więcej charyzmy niż postaci Johnna Conora z T3 i Salvation razem wzięte. Swoistym sentymentem darzę Bale'a ale kiedy stawką jest kontynuacja Terminatora nie ma miejsca na pobłażanie.
Rzeczywiście Sam Worthington zagrał lepiej. Może to po prostu lepszy aktor i koniec tematu, bo nie wierzę, ze gdyby ich obu zamienić rolami nagle Bale jako cyborg zaświeciłby talentem. Worthingtonowi tutaj się wierzy a Bale'owi nie. Wlaściwie to nawet porwę się na stwierdzenie, że ten film byłby lepszy gdyby Connora nie było (mógłby na przykład być tylko głosem z radia, jakąś pół mityczną postacią z takim parosekundowym ujęciem na koniec, gdy w końcu odnajduje Reesa). Dobrze życzę panu Samowi i oczekuję jego kreacji w Avatarze.
Do zbyt wielu rzeczy można by się przyczepić. Jak na film, który się zapowiadał godnym następcą T2. Z nudów i luk w logice czekałem na scenę z nagusieńką Moon Bloodgood, ale niestety nie było jej gdyż została wycięta po to by film mógł uzyskać kategorię wiekową PG13. W jakim ja kurwa świecie żyję i jakich czasów doczekałem, skoro można na ekranie się mordować, urywać głowy, pokazywać zwisające flaki, rzesze ludzi tłamszonych i kierowanych na przemiał, a nie można pokazać tyłka dorosłej kobiety. Trzynastolatek nie może zobaczyć jak wyglądają cycki, ale jak się 'napierdala z karabina' to może oglądać do znudzenia. Czy to dziecko będzie w takim razie normalne i założy szczęśliwą rodzinę? Półmetrowy pręt wystający z czyjejś klaty jest ok, a cycki to zgroza i szatan. Czyli to może tutaj siedzą te ameby a nie po drugiej stronie ekranu. Kretynizmu boję się bardzo. A nikt niestety nie pracuje nad szczepionką (opryskami z nieba czy czymś takim - też nie).
Do roboty (uwaga mogę spoilerować):
- John Connor prezentowany w poprzednich częściach miał być przywódcą ruchu oporu - człowiekiem, bez którego ludzkość nie ma szans na przetrwanie czy choćby remis - i wierzyliśmy w to, tak było to komunikowane. A tu co? Mamy przywódcę jednej z setek grup podziemia, w dodatku człowieka słabo współpracującego z prawdziwym dowództwem, bo tak święcie wierzącego w to co mu mama powiedziała, ze aż z nikim nie rozmawia tylko coś chce, teraz, już, nagle - dajcie mu to i wstrzymajcie atak bo ja jestem John Connor i dlatego mit o dajcie. Podczas seansów poprzednich terminatorów święcie wierzyliśmy, że jeśli on zginie to koniec świata. A tu? Skynet zabije Kyle'a. No i? No i co? Nigdy nie narodzi się John Connor. No i? Jedna z grupek będzie miała innego lidera. Wow! To prawdziwa apokalipsa.
Niespójność, brak logiki kontynuacji. Nie ma żadnego napięcia w stosunku do sytuacji ratowania Kyle'a. Nic nie przemawia za tym, że to musi się koniecznie stać, że to najwazniejszy człowiek na Ziemi.
- Ruch oporu. Zauważyliście, że na całym globie ruch oporu to trzech ludzi przy radiu? To ci dopiero. Jakby się tak do kupy zebrali i ruszyli na Skynet to by było ich z szesnastu. Maszyny nie miałyby szans.
- CB radio Connora ma zasięg ogólnoziemski.
- T-600 jest głupszy niż knajpowi bramkarze w filmach klasy B. Przechodzi obok otwartego włazu z wystającym z konsoli kablem (ja już leję na to po co robotom konsole, pewnie po to, żeby Connor mógł sie włamać jak przyjdzie) i idzie sobie dalej na obchód. Ok, T-600 - gorszy model, wiadomo - głupszy, ale do cholery na tą chwilę Skynet miał tylko takie i z takimi podbijał Ziemię. To kiedy on ją kurwa podbijał - w nocy jak ludzie spali? Matko Bosko Częstochosko - Skynet miał cholernego farta że z armią imbecyli nie władował się do oceanu.
- No właśnie - po co robotom konsole (z jednym przyciskiem Override + Enter) i lampy alarmowe świecące się na czerwono gdy system wykryje intruza? System, który porozumiewa się za pomocą fal radiowych, przesyła sobie w pół sekundy obrazy zbiegów, czy pojawia się na miejscu wybuchu w ciągu kilku sekund - w swoim 'sercu' komunikuje się systemem alarmowym. Szkoda, ze kurwa nie przez megafon (Halo! Mamy intruza! Wstawać z łóżek - to nie ćwiczenia! - i rzut kamerą na kilka pijanych T-600 nakrywających się kocami)
- Skynet miał zabić Kyle'a Reesa. Dobra - czaję. Zabić, to najważniejsze - zabić zanim Connor go wyśle w przeszłość. Priorytet. Złapali Kyle'a - nie zabili. Dlaczego? Żeby zwabić Connora! Ha! Sprytny Skynet! tylko, że gdyby zabili Kyle'a to Connor by nie istniał! Głupi Skynet! Nie, tak naprawdę to scenarzysta jest idiotą, Skynet jest sprytny.
- W sercu Skynetu były ze 3 może 4 T-600 i jeden T-800 - baza nie do sforsowania. Strach wchodzić.
- T-800 idąc rozdarł na pół strzelającego do Connora i Kyle'a T-600. Po co? Żeby film się nagle nie skończył? A skoro już zepsuł T-600 to czemu nie wziął jego broni? Bo lepiej gonić ich na piechotę i bić pięściami? Aaa czaaaaję. Motyw herosa. Co za idiotyzm.
- Skynet tworzy Marcusa na 15 lat przed wydarzeniami opisanymi w filmie. Dobra. Nawet będę łaskawy i pominę fakt posiadania technologii cybernetycznej na długo przed pojawieniem się T-100 czyli termiantora przypominającego automat do kawy. I teraz lećmy po kolei: 15 lat wcześniej Skynet stworzył maszynę do infiltracji poniewaz wiedział, że wysyłanie w cholerę T-800, T-1000 i TX nie przyniesie efektów...? Eee.. No ale olać, załóżmy, zę tak właśnie było, ale co dalej? Skynet po pierwsze przewidział, że taki cyborg się przyda - no dobra, po drugie przewidział, ze ktoś go uaktywni, po trzecie nie zamontowal mu żadnego programu tylko liczył na farta czyli, ze Marcus sam jakoś wpadnie na Reesa i się skumplują, a potem przyprowadzi Connora. No chytry plan, jak Boga kocham, bardzo chytry.
- W snach Reesa z pierwszej części Terminatora mamy apokalipsę totalną - świat usłany czaszkami i kośćmi, maszyny rojące sie wszędzie, ciągłą walkę, ani chwili wytchnienia, naloty, wybuchy, trauma. A tutaj mamy poker w porównaniu do boksu. Strzelanko na luziku, jeśli nikt nie hałasuje to maszyny siedzą sobie spokojnie w swoich bazach, da się żyć. Nie jest tak źle. Tam było piekło nierównej wojny, tutaj mamy spokojną bazę USA gdzieś w Iraku - gadka szmatka a jak nam się znudzi to pójdziemy i sobie wyciągniemy z wody węgorza-robota. Luzik.
- Connor stawia magnetofon i odpala muzę - natychmiast przyjeżdża mototerminator. Marcus ucieka z bazy powstańców - karabiny, miny, granaty, bomby, helikopter, serie z granatników - nikt nie przyjeżdża, nikt nie przylatuje, pełen luz i komforcik. Maszyny spały albo miały sjestę. Albo skurwysyny - terminatory nie lubią Guns 'n' Roses - dlatego raz przyjeżdżały a raz nie. Na to nie wpadłem.
- Connor stawia magnetofon i odbiega ze trzy-cztery metry. Mototerminator zlokalizował źródło dźwięku, ale nie zamierzał zwalniać i przejechał obok Connora na pełnym gazie. Ciekawe. Robot, który ma za zadanie szybko przemknąć obok celu. Ostry program, nie powiem.
- Test sygnału radiowego - do wybuchajacego wraku przylatuje myśliwiec. Do wybuchającego myśliwca nikt nie przylatuje. To ci dopiero.
- Generalnie maszyn było mało, znów przypominam sobie wstawki ze snów na jawie Reesa, gdzie maszyn było multum, jeden myśliwiec wybuchał - pojawiały sie trzy, armia terminatorów szła ramię w ramię, a tu co raz gdzies tam coś majaczy i tyle. Gdzie ta armia, która podbiła ludzkie miasta? Na badaniach okresowych?
- To już tylko moje marudzenie, ale co popatrzyłem na Kyle'a to przypominał mi sie spocony Pavel Checkov mówiący "łiktor łiktor 2" do konsoli w Star Treku. No nie dało się nie uśmiechać.
- Cyborga ożywia się tak samo jak odpala trabanta - dwa kable i sru.
- T-800 w T2 wlażł w płynny metal i było po nim, T-800 z Salvation ino się spocił pod tą samą substancją. To mi daje nadzieję, że ten z T2 nadal żyje, tylko się tak wydurniał.
- Connor gapiący się ze zdziwieniem na cyborga-Marcusa. Nu kurwa kto jak kto, ale człowiek, który wychował się z żyjącym T-800 nie powinien być zdziwiony widokiem cyborga! "Mój wróg mnie zaskoczył, czuję się jakbym nie wiedział nic" mówi Connor, ale do cholery czym Cię zaskoczył? Bo zrobił trochę innego robota? No to powiem ci Connor, że dość łatwo Cię zaskoczyć. Jak zobaczysz patyk to zawał murowany. Aha, bo Marcus myśli, ze jest człowiekiem. Łał, gdyby T-800 dostał taki program to by przysięgał na matkę i ojca, że pochodzi z ludzkiego łona.
- Po cholerę Marcus wyrwał sobie chip z baniaka? Nikt nim nie sterował, nie zakłócał, nie mącił we łbie. Ale wyrwać trzeba, w razie Niemca.
Podsumowując: fan do kina pójdzie bo musi, taki już fanowski los.
Są ciekawe momenty, miło się robi przy scenie z magnetofonem, przed oczami staje młody Connor. Wejście niby-Arnolda jest też ciekawe. Rewelacji natomiast nie ma. Roboty są owszem,a le głównie buczą jak stacja trafo, nie szokują - to na pewno. Od szokowania robotami jest Michael Bay.
Można też do tego filmu podejść sadystycznie - iść, obejrzeć, a potem siąść w domu i obejrzeć T2 po to, zeby się jeszcze raz przekonać, ze kiedyś na tej planecie robiło się naprawde dobre filmy.
Pozostałym odradzam i zapraszam na Transformers 2, bo to będzie kino niewymagające z założenia, a dające dużo dobrej rozrywki. Silący się na poważną apokalipsę Terminator Salvation jest długi, nudny i głupawy.
po rozmowie ze współkinomanem Ictornem skojarzyliśmy jeszcze, że:
- maszyny nie korzystały raczej z telewizorów, telebimów i monitorów, więc
te w kwaterze głównej musiały być piętnaście lat temu zrobione specjalnie
dla Marcusa. Generalnie kwatera główna Skynetu to biurowiec zbiałymi
podłogami, pięknie odstawiony. To trochę dziwne w odróżnieniu od
buchających żywym ogniem fabryk Skynetu. Czyżby maszyna była estetą?
- Rozpędzony Mototerminator w ułamku sekundy przeanalizował trajektorię
pędzących odłamków a nie potrafił zobaczyć rozciągniętej w powietrzu liny
- miał zły dzień może.