Jakieś pięć lat temu, a nawet jeszcze z kawałkiem, pracowałem w czerwonym kubraczku zapraszając Bogu ducha winnych ludzi na promocję kawy Nescafe.
A była to na onczas nowość - kawa 3 w 1, czyli parówkowa torebeczka, której zawartość należało wsypać do kubka, zalać gorącą wodą i cieszyć sie kawą, śmietanką i cukrem. Przynajmniej takie było założenie.
Na plecach nosiło się baniak, do którego należało tych torebków tam ukruszyć kilkanaście, po czym wrzątkiem zalać. Problem występował przy rozrywaniu torebki: mianowicie torebka miała żółte strzałeczki, wzdłuż których należało ją rozerwać. Rozrywała się do połowy, gdyż perforacja nie pozwala na oderwanie całości. Wobec powyższego, mała dziurka zapychała się i zawartość nie wylatywała do celu. Kilka technik obowiązywało wówczas, między innymi wpychanie palca, żeby kawę w proszku jakoś z dziury wygmyrać. Innym sposobem było telepanie biedną torbiną aż proszek wysypie się (głównie na ubranie i śmieszny kapelusik z logiem producenta). Można było też probować rozerwać opakowanie do końca, co jednak skutkowało tym samym co poprzednio, tylko z większą mocą. Można było szarpać, odgryzać, telepać i drzeć - metody bogate, a skutek ten sam: tylko 1/3 kawy trafiała do celu. Reszta tworzyła słodkawą chmurę pyłu na butach.

Dziś, dzięki uprzejmości koleżanki - Kwiatuszka, otrzymałem tąże kawę, poszedłem do kuchni, złapałem za opakowanie i... wróciły wspomnienia.
Wtedy cieszyłem się niesamowitą Nokią 3310 - fenomenem bez anteny (sic!). Dzisiaj myślę o tym, że mój telefon ma przeglądarkę internetową, otwarza filmy i ma GPS i wcale nie jest jakimś fenomenem.
Natomiast pierdolona Nescafe przez pięć lat nie nauczyła się jak robić opakowanie do kawy 3 w 1.