I znów przychodzi pisać o sobie.
Tym razem nie stąpając po kruchym lodzie i po omacku badając czyj to głos i kto pyta. "Enaf".
Strasznie delikatna ze mnie istota, to tak na marginesie. Wyszukując ledwie namacalne zmysłami, emocjonalne ścieżki, powiązania, zależności, człowiek wystawia swoja własną rodzona dupę na solidne emocjonalne kopniaki sfrustrowanych strażników odwiecznego porządku (który, jeśli tylko się uważniej przyjrzeć, jest odwiecznym burdelem na kółkach i trąbką, skupiającym mistrzów domowej i osobistej hipokryzji wyrzekających się własnego kutasa na rzecz dążenia do świętości głoszonej przez ludzi zagubionych po stokroć bardziej). Jak w Matrixie - to nic, że znasz prawdę, bo nieobudzeni będą Cię ścigać, a żaden nie wpadnie na to, że to, co mu wpojono to brednie i jest coś więcej. Znacznie więcej. A ja się na dużo takich kopniaków wystawiłem ufając, że nic mi takiego się nie stanie, że mnie umocnią albo jeszcze co. A z tą wrażliwością to jest trochę na zasadzie stetoskopu: wprawdzie usłyszysz bicie serca, ale niech ci ktoś tylko tam wrzaśnie to ogłuchniesz.
E, ale to nie żaden żal, czy zawieszenie broni, albo jeszcze, broń Panie Boże, deklaracja. Ot, rok się kończy, warto staremu coś napisać na do widzenia.
Nie, nie jestem zagubionym chłopczykiem. Znam swoje życie, znam jego dobre i kiepskie strony. Robię to czego dla siebie chcę, odrzucam to co już nie jest dla mnie dobre. Ilu z was to potrafi? Po prostu wybrać?
Ale ja też nie zarzucam, nie mianuję siebie nauczycielem, "znającym drogę" albo "tym, który wie, a wy nie". A skąd. Ale tak reagujesz. Kiedy ja mówię co wybieram i czego chcę, ty mówisz: o, znalazł się ten, który wie lepiej, pyszałek jeden. No i masz, ręce opadają. Ja mówię czego chcę i co myślę, na głos, wyraźnie, po polsku, dużymi literami. A ty mi mówisz, ze zjadłem wszystkie rozumy (o, tak mówisz, jeśli rozumiesz o czym mówię, bo jeśli nie - wtedy jestem zagubionym chłopczykiem).
Jakim trzeba być hipokrytą albo jaką hipokrytką, żeby zarzucać mi, że moje życie jest niepoukładane, ze zagubiłem się w marzeniach, nie znam życia prawdziwego i tkwię głęboko w ułudzie, gdy to twoje, to wasze związki są gówno wartą grą pozorów pełną hipokryzji, wyrzekania się własnych dążeń i pragnień w imię trwania z facetem lub kobietą, bo to już 7 lat i szkoda to psuć?
No Matko Boska, czy to ja nie mam jaj, żeby pójść tam gdzie naprawdę chcę? Czy to ja nie mogę się od lat zebrać, żeby w swoim życiu być sobą, wybrać siebie takiego jakim chcę być? Odkrywać to co pragnę odkrywać?
Ja się wcale nie złoszczę, nie mam o co i za co. Ja się uśmiecham, bo czego innego, jakiej innej reakcji mógłbym oczekiwać od ludzi, którzy opanowali hipokryzję w randze sztuki, a tu nagle przychodzi jakiś koleś i dziecięcymi słowami mówi im: zrezygnowaliście z tego co dla was ważne, więc teraz gówno macie a nie to, czego pragnęliście. Proste jak równanie. Bezczelnie i smutno proste. Nic więcej. Nie przyjdzie Jezus w cierniowej koronie i nie powie: tak, tak - zrezygnowaliście z wielkich rzeczy, z tego czego pragnęła wasza dusza, ale trwaliście w świecie trudnym, gdzie nie ma sentymentów, dlatego rozumiem, rozgrzeszam was i proszę o to brama niebios, podbijcie do Św. Piotra, on tam już resztę formalności załatwi.
Tak po prawdzie to widzicie świat taki jaki chcecie widzieć.
Znów się czuję jakbym nauczał. A tak po prawdzie to w dupie mam, ja to wiem i tyle. Tylko czuję, ze powinienem coś napisać, coś powiedzieć, coś dać, skoro to mam.
Tak po prostu: ja to wiedziałem od dawna, że nic nie tłumaczy, że nie ma wymówek. Że jednostka wolna nigdy nie lituje się nad sobą, że jeśli się zesrałeś to się podetrzyj, a nie zaczynaj płakać, ze świat doprowadził do tego, ze siedzisz w gównie. Życie nie jest złe. Ludzie nie potrafią, nie chcą, nie wiedzą jak je tworzyć. Żadna to ujma się do tego przyznać. Tragedią natomiast jest uznanie, że życie takie jest, bo jest i trzeba je jakoś przeżyć. To smutne.
I w kółko: jeśli poklepuję cię po pleckach i się uśmiecham - jestem fajny, a jeśli mówię, że nie masz jaj i nie chcesz czegoś zrobić, zamiast, jak twoje otoczenie użalać się razem z tobą - jestem zagubiony i bujam w obłokach, pozostaję chłopcem z bajki, który nigdy nie dorósł.
Ja nie dorosłem? Nauczyłem się wybierać to co istotne, umiem nazwać swoje emocje, umiem tworzyć, kreować i kształtować czas, miejsca. Umiem opowiedzieć o swoich myślach i doskonale je znam. Umiem czytać emocje ludzi, nazywać je i wyjaśniać czasem lepiej od nich samych. Wybieram to kim jestem.
A ty nie potrafisz powiedzieć komuś, że nie chcesz z nim rozmawiać.
Ale to ty przeżyjesz swoje życie udając, ze wszystko jest tak jak chcesz. Ja nie muszę udawać. Czy osoba z którą jesteś wie o tobie wszystko? Wie kim jesteś?
Czemu ja nie wpadłem wcześniej na takie zakłady. Zbiłbym ostrą kasę.
OOo teraz leci najlepsze. Jestem zamknięty w niedostępnym dla nikogo bunkrze. Aż sobie palce ze śmiechu osmarkałem. W jakim kurwa bunkrze? W jakiej szklanej kuli?
Siedzę sobie na dachu. Raz: bo lubię, a dwa: bo stąd lepiej widać. Siedzę na dachu i np widzę, że na ulicy obok wywaliło się dziecko mordą w chodnik. Czy wiem więcej od was? Czy jestem lepszy? Czy widzę to co ukryte? Nie! Mam inny punkt widzenia. Każdy dureń siedzący obok mnie, również zobaczyłby to samo i w tej samej chwili. Czy to moja wina, ze nikt nie wchodzi na dach?
- Gdzie Maciek? Gdzie Maciek? Oo... znowu się zamknął w swoim bunkrze...
- Na dachu jestem!
- Z Maćkiem to tak jest, zaszyje się, i nikogo nie wpuści, nie ma na to siły.
- Na dachu jestem! Na dachu! Popatrz w górę!
- No gdzie ten Maciek..? Do niego tak trudno dotrzeć!
- Nie trudno! Zadrzyj ten jebany łeb!
- Gdzie Maciek? Czemu on tak postępuje... Gdzie on jest..?
- Aaaa... w dupie!
Ja wcale nie stawiam nikomu wymogów, nie przeprowadzam, jak szympansa w NASA, przez program testów, badań, pozytywnie zaliczonych zadań. Bądź kim chcesz. I to kompletnie. Nie masz bladego pojęcia na jak wiele rzeczy masz wpływ swoją wolą, swoimi wyborami w każdej chwili. Teraz także.
"Nie widzieliśmy się już dwa tygodnie. Ja tak dłużej nie mogę..."
Co? No kurwa, przecież silnych leków potrzeba, żeby coś takiego przetrawić. Właśnie, że dasz radę! Właśnie to pokazałaś! To jest Twój wybór, że czekasz, że nic z tym nie robisz. Tak wybrałaś a ja to akceptuję. A gdybym był kurewsko chamski to napisałbym: ależ ja tu walczę o pierdolone równouprawnienie dla ciebie! Nie piszesz, nie dzwonisz dwa tygodnie, więc ja pierdolę, muszę trzymać fason, żebyś nie zmiękła i nie poddała się, podsycona moimi smsami! :D
O Matko..
Wybieram samotność? A gówno wybieram. Zupełnie nie tak, ze ja tej samotności potrzebuję, czy łaknę niczym powietrza. Wsadź człowieka do szczelnego akwarium, daj mu butlę z tlenem na 15minut, a z upływem tej piętnastej minuty usiądź pod tym akwarium, rozpoetyzuj swoją mordę i powiedz o tym nieszczęśniku:
"Boże, ależ on łaknie powietrza... jakie to niesamowicie piękne..."
No nie? Piękne.
Nie mam tej samotności, a jest ona w zdrowej dawce niezbędna każdej, nie wiadomo jak stadnej istocie. Po prostu. Żeby chwilę odpocząć, poukładać sobie we łbie myśli, pobyć sam na sam. I tyle. Nie trzeba jej wiele, nie trzeba o niej trąbić i o nią walczyć jakoś specjalnie. Ale ja jej nie mam. W pracy nie ma jak, bo boxowy system pracy to nie własny pokój, a w domu mam Matulę, która najchętniej siedziałaby mi po turecku na łbie, żeby byc pewną czy mi ciepło i czy nie męczę oczu oglądając gołe laski. To urocze, ale do diabła mam 29 lat i jestem gotów przypierdolić wiosłem jeśli ktoś się mnie pyta czy na pewno włożyłem dwie pary skarpet. Tak, kurwa dwie, ale druga stopa jest bosa! eeheheheh!!
Niestety, po prostu tej zdrowej samotności mam mało, dlatego nie szukam kontaktu z ludźmi. Po prostu. Gdybym był pod tym względem zdrowszy (na zasadzie zmiany wody rybkom, które coś niezbyt żwawo śmigają w akwarium) na pewno chętniej nawiązywałbym kontakty, spotykał się, chętniej tez odpowiadał na smsy "Jak Ci minął dzień?". SRAK.
Tak, męczą mnie takie pytania. Nie, wcale nie dlatego, że są trywialne a ja jestem od spraw wyższych, większych i generalnie ludzkie problemy mnie nie dotyczą. Nie, nie. To trochę tak jak z autystycznym człowiekiem, który doskonale odwzorowuje panoramę miasta, rysując ją trzy dni później węgielkiem na kartonie. Idź do niego i zapytaj "Co widziałeś w mieście?". Zabijasz go tym pytaniem, bo dla niego żaden szczegół nie jest bardziej ważny od drugiego. To ciebie nauczono i wpojono, że jedne rzeczy są ważne, inne nie. Jeden budynek jest istotny, a kiosk już nie. To ciebie tego nauczono i twój mózg niektórych szczegółów nie notuje, nie zauważa, odrzuca jako nieistotne, to ty zdziwisz się oglądając jego gigantyczny rysunek, że takie i takie okna ma ten budynek, a tamten ma rzeźby wokół gzymsu. To ty na nie nie zwracasz uwagi, to ty ich nie zauważasz. On nawet nie wpadłby na to, żeby to pominąć, nie wymyśliłby tego. Więc zadając mu takie pytanie i nie dając szansy na spokojną, długą i powolną, szczegółową odpowiedź - wykańczasz go. On nie wie o czym tobie odpowiedzieć najpierw, a o czym nie. To ty potrafiłbyś czy potrafiłabyś odpowiedzieć: ładne miasto, kolorowe. To ty potrafiłbyś/potrafiłabyś spłycić, pominąć szczegóły i przejść do codziennego porządku. To ty oczekujesz błahej odpowiedzi, bo pytanie zadajesz "z dupy".
Więc kto tu jest upośledzony? Jego świadomość szczegółów, które tworzą całość? Jego zdolność do zauważania różnorodności kształtów zasłon w oknach kamienic, o których istnieniu twój mózg nigdy by ci nie powiedział, bo nauczył się usuwać to co mu się nie przyda na co dzień?
OK, ja mogę na pytanie "Ładna bluzeczka?" odpowiedzieć: "Ładna", ale będę się czuł jak bohater jednego z opowiadań, który siedząc w przestrzeni czterowymiarowej ulepił z części swojego ciała, małą trójwymiarową kukłę, którą sobie chodził po naszym świecie i rodzina nie zauważyła różnicy.
Ja się nie wywyższam, absolutnie nie czuję się lepszy, nadczłowiekowy czy inny tam z rasy panów (czy pań). Bóg jeden wie ile razy błagałem o to, żeby być normalnym facetem ( mieć jak śpiewał słynny niegdyś "Liroj": głowę, fiuta i brzuch), obejrzeć mecz, pokrzyczeć, czy pohisteryzować jak to tam oni grają, napić się piwa, przejrzeć gazetę, zapytać żonę co tam na obiad, a potem iść spać. MARZYŁEM o tym. MARZYŁEM o najnormalniejszym dziewczęciu z przyjemnymi dla oka cyckami, kształtnym tyłkiem i blond włosach. Takim co to się przedstawić mniej więcej umie i ciągle by mnie to złotowłose niebożę pytało "Misiu, a czego ten telefon tak się świeci?", a ja z błogostanem na licu odpowiadałbym "Bo dzwoni, Rybko". I nie miałbym zagwozdek egzystencjalno-emocjonalnych w tym temacie.
Ale nie! ja od dziecka przyglądałem się człowiekowi, który ze mną rozmawia i pierwsze o czym myślałem to, mniej więcej, "Wiem, ze się boisz. Czuję to. Nie wiesz co mi powiedzieć. Boisz się otworzyć, a teraz właśnie, z uśmiechem na ustach, panikujesz. Czuję to. Czuję Cię. Wiem co teraz powiesz."
Jak jakiś pieprzony mutant.
Nie, nie jest moją winą, że mam ciągle rozwijającą się świadomość siebie, ludzi, emocji, świata, powiązań, zasad, połączeń, związków, myśli i następstw. Po prostu ją mam i nie ma sensu zastanawiać się, czy da się ją wyłączyć, wyciszyć i "normalnie funkcjonować". Bo normalne funkcjonowanie już dawno przestało być tym do czego chcę dążyć. Musiałbym się na powrót zacząć straszliwie oszukiwać, albo doznać jakiegoś szczególnego urazu czaszki, żeby zgodzić się na wmawiane przez rodziców, księży i całe społeczeństwo mrzonki.
"Haaaa... a ja myślałam, ze jesteś jednak bardziej poukładany."
Czy można mieć taką świadomość, poznać siebie i zasady, które dzieją się, wiążą i kierują światem? No pewnie. I wcale nie jest to jakieś masakrycznie skomplikowane. Nie trzeba przy tym niczego połykać, palić albo żuć.
Ludzie są nieszczęśliwi bo to dla siebie wybierają. I boją się jak ognia, prostoty takich stwierdzeń. Będą, jak Matrixowi obywatele, podłączeni do systemu, bronić tego co wpojone, głupawe i bezpodstawne. Bo to jedyne co znają.
Czy to jest dobra wymówka? Jedyne co znam więc za to umrę?
Jesteś niedouczonym, tępym człowiekiem, który zgodził się na to, czego się dowiedział i nie szukał nawet "innych szkół", dalej, więcej, bo to społeczeństwo, historia, tradycja, rodzice zadecydowali ile musisz wiedzieć i co powinieneś wiedzieć. Czemu? Bo ich rodzice, ich szkoły, ówczesne społeczeństwo zadecydowało ile oni będą wiedzieć i co jest ważne, co jest prawdą.. I tego tak bardzo bronisz.
Wiesz co, to nawet jest śmieszne :) Wesołe takie. Szkoda, że nie ma tego na youtube, bo bym so w opis na GG dał.