Uklęknijmy.
I pochylmy głowy.
Oto idzie człowiek co życie swe niesie w zawiniątku, gdyż niewiele mu go zostało. Czcił je, szanował i godnie się z nim obchodził.
Pochylmy w milczeniu czoła, bo jedyne swoje życie uczciwie przeżył, jak trzeba, jak się nauczył, zgodnie, mądrze, bez sprzeciwu i tak, by iść wśród ludzi wiedząc, że postępował jak oni. Że go chwalą. Że nie odstawał. Że umiał się dostosować.
Oto człowiek, a my pochylmy czoła w milczeniu.
I zakryjmy twarz ręką.
Bo oto człowiek, który gówno ze swoim życiem zrobił.

Chuj z nim.Dostojnie, dumnie, z wymalowanym na twarzy poczuciem obowiązku, kroczy ostatnimi krokami, bo śmierć czeka w tym samym miejscu od zawsze. I widziała wszystkich. A on kroczy. Spokojnie stawia jedną bosą stopę za drugą, spoważniał, zmężniał, ale głowę w górze trzyma, bo Oto Człowiek. Kroczy teraz i wie, że śmierć objawi mu o co w życiu chodziło, śmierć pokiwa głową poważnie, spojrzy przez wszystkie jego lata gdy usłużnie postępował we wszystkich społecznych aspektach swego codziennego dnia, i będzie pełna podziwu.
I zapyta Jego, Człowieka:
- Co odkryłeś w swoim życiu?
A on, nadal z głową dumną, odrzeknie:
- A wiesz, chyba gówno.

I mogłaby, w swej odwiecznej sprawiedliwości, rzec mu na odchodne: "Jedno życie miałeś, i chuja z nim zrobiłeś. Niezły z ciebie popierdol."
Ale jej się nie chce. Bo i nie ma o kim mówić.

A Jemu, w swej koronie z zacerowanych skarpet, życie przemknęło przed oczami. A, że czasu na przemykanie było niewiele, ujrzał żywot swój w wersji skróconej, jako trailer: "Obsrana pielucha, własne krocze, cycki sąsiadki, pieniądze, pogrzeb wujka, reklamy na Polsacie i butelka wódki."
Zaprawdę, pochylmy czoła, bo żal patrzeć.

A żona kiedyś kupiła mu wodę po goleniu "Bond" bo on lubi filmy z Bondem, a ta woda jest tańsza o 15 złotych o tych Gilette, które wcale nie są takie dobre. A on jej nawet nie powąchał.
A on upadł na kolana w tej chwili uniesienia, i upuścił włoszczyznę na terakotę, i usłyszał głosy w niebiesiech, bo oto jego marzenia wypełniły jego serce i już wiecznie był szczęśliwy.
Aż się zesrał. Gdyż takie to było szczęście niepojęte.

A żona kiedyś dostała od niego tulipana na Dzień Kobiet. I też się ze szczęścia sama nie pojęła, bo to było wszystko na co w życiu czekała, i wsadziła go w wazon. A on zwiędł. Ale i tak było zajebiście.

I żyli razem, chuj wie po co, dzieci sobie zrobili, ale średnie wyszły, jakby bez życia. Do szkoły łaziły, a jedno wpadło pod samochód. Żyli razem (jeszcze z psem, grubym jak balon) długo.
A ona prała mu skarpety. A on oglądał jej telewizję. Pięć programów dokładnie oglądał, bo był za durny, żeby płacić za cały pakiet. Tak, to by trochę mądrzejszy był, wiedziałby jak się rozmnaża pandy. A tak nic nie wiedział, tylko co na Plebanii. A potem TVN zaczął śnieżyć, ale mimo to, życie szczęściem było niesłychanym. I na Wigilię się nażarli jak mało kiedy.

Boże jaki ja jestem pogubiony. Boże, żebym tak sama mogła odnaleźć siebie to bym do ludzi poszła i byłoby mi lepiej. Boże, o co w tym życiu chodzi? Boże, po co mnie stworzyłeś?
Bo przecież jak się człowiek urodzi ciotą, to musi sobie znaleźć jakiś absolut, do którego pójdzie wyć. Musi to być absolut, bo zwykły człowiek musiałby jechać 44/7 na Prozacu, żeby móc wysłuchać takiego jęku. A najlepiej Absolut Blackcurrant. Bardzo smaczny.

Przykro mi - ja nie potrafię być z kimś. Przepraszam, ale muszę najpierw odnaleźć siebie, żeby móc być przy Tobie. Wybacz mi, ale wpierdolę keczup do naleśników i chuja mi zrobisz, cwelu. Taki sam wydźwięk mają te zdania. Identyczny.
Potrzebuję kilku dni przerwy, żeby mocniej i pewniej być przy Tobie. Jeśli mnie naprawdę kochasz - zrozumiesz i pozwolisz mi odejść. Naszczam sobie do buta, a Ty najlepiej jakbyś zaczął się spotykać z drzewem. To ważne dla mnie.

Ja taka jestem, to moja kobieca natura, kiedyś to zrozumiesz. Ja taki jestem i musisz to zaakceptować. Jestem twardy i nie zmienisz mnie. Jestem zawsze dla Ciebie, ale teraz muszę być z kimś innym. Zrozum. Wsadź mi ten calowy gwóźdź w dupę i pierdolnij mnie w plecy gaśnicą. Żegnaj Skarbie, tak bardzo Cię kocham, popatrz, mój napletek świeci na kolorowo. Wierzysz, że to znak? Poliż mojego buta, a wtedy uwierzę we wszystko i już na zawsze będziemy razem.

Jesteśmy jako te dwa odległe światy: ja - konwalia, Ty - torba od herbaty.

HERE COMES THE HUMAN IN HIS CROWN OF SHIT
HAD HIS LIFE, BUT DO NOTHING ABOUT IT

Siedzi Człowiek w swoim pokoju, najadł się, popił i w rolety się gapi. Cóż z życiem począć? Czemu to jest takie a takie? A ludzie jacyś tacy nie tacy. A we mnie pustka i brak idei. Może ktoś mnie natchnie, może przyjdzie ktoś, kto samym sobą da i wytchnienie a ja kawałek zanim pójdę. Może odnajdę cel, a może sens. Może muzyka a może wiersz, może film, a może wejdę pod koc i przeczekam. Jaka ja jestem pokomplikowana, jak nikt mnie nie rozumie. Jak nie rozumiem się sam.
Jeszcze nie czas, jeszcze nie pójdę do lekarza, jeszcze nie. To depresja, to przejdzie, to minie, niech tylko wyjdzie słońce, niech będzie cieplej, a ja wrócę do siebie, do normy, do ludzi, do świata. Boże, jaka ja jestem pogubiona, jaki ja jestem inny, jak to trudno, jak to ciężko, jak ciężko, jak strasznie się skupić, odnaleźć, nazwać, być. Jak można być, gdy ledwo jest się w sobie, gdy burdel pod własną czaszką... a tam burdel, w burdelu przynajmniej wiadomo jak się nazywają poszczególne panienki. Jak można istnieć obok kogoś, gdzieś, wśród, pomiędzy, jeśli istnienie wewnątrz siebie to bolesny, mozolny, obcy chaos?

KNEEL BEFORE HIM, HE'S THE ONE
HUMAN, KING, GOD, BUT NEVER A MAN

Między ludźmi, w pracy, na studiach, na wykładach, na ulicy, w sklepie, gdzieś.
Jesteś, trwasz, bywasz. Zjawiasz się. Jesteś na ile potrafisz, bywasz na ile możesz. Trwasz w zagubieniu, a zagubienie staje się jedynym znanym miejscem. A strach? Strach przecież jest normalny, jest najzwyczajniejszym ogranicznikiem, kontrolerem szeregu, płynnie wyznacza, jak elektryczny pastuch, teren, po którym możesz łazić żrąc trawę, zanim na wieczór dasz mleko. I nie martw się, Człowieku, dawanie mleka to nic złego. Wszyscy to robią, nie ma się czego wstydzić, po to w końcu istniejesz. Strach i wstyd wkrótce staną się normalne, będziesz wiedział dokąd sięga pole, a gdzie włączy się pastuch. A wkrótce przestanie robić Ci różnicę, kto Cię ciągnie za wymiona. Więc uszy do góry (w celu przypięcia blaszki z numerem rejestracyjnym).

Tyle. The end. Fajne jest życie? Fajne? Fajne?
No, to jeszcze palnij sobie, Człowieku, jakiś dobry opis na GG, sugerujący, że Twoja czaszka to nie tylko zbiornik na katar sienny i idź w kimę, bo rano odmalujesz mordę, wdziejesz jakieś sensowne dżinsy i pobiegniesz do kolegów i koleżanek, po raz szesnasty z przyklejonym uśmiechem mówiąc: "To nowa bluzeczka? Śliiiczna!".

Mnie nawet nie chodzi już o to, że ta wywłoka szósty raz lezie do roboty w tej samej bluzce, którą pies jej obślinił co najmniej trzy razy, ale, że to nasza pani dyrektor, to jesteśmy dla niej mili.
Nie chodzi już nawet o szczerość, o zasady, o pomysły na życie. O zmiany, o chęci, o wmawianie sobie, że teraz będzie inaczej, że od dziś rzucam wpierdalanie pączków, papierosy, a wódka to tylko okazjonalnie.
Mnie nie chodzi o wielkie podsumowania, o Nowy Start, o wzięcie się w garść.
- Weź się w garść, w końcu jesteś facetem!
- A Ty wsadź łeb do garnka, w końcu jesteś kobietą!
- Ktoś w tym domu musi nosić spodnie!
- Kutas mi się do nich nie mieści!

To jest nic. Po prostu. Nic się nie zmieni, nikt w to nie uwierzy. To nie zda egzaminu, nie uda się. Za miesiąc, dwa wszystko znów się spieprzy, darowane komuś zaufanie i ciepło szlag trafi, postanowienia rozejdą się jak idealnie dopasowana bluzka po praniu. Znów przyjdzie czas do dupy, czas, kiedy żadne mądre słowa nie wydadzą się pasujące, ważne, na tyle silne by poddźwignąć rozjeżdżającą się, jak nogi sparaliżowanej prostytutki, egzystencję.
Owszem, człowiek potrzebuje idei by trwać. Ale zwykle zachowuje się, jak poszukiwacz złota, który natknąwszy się na skarbiec faraonów, polizał jeno klamkę, usiadł dumny, pod drzwiami, ucieszon ze znaleziska, po czym odszedł w cholerę, bo pewnie to co znalazł nie jest prawdziwe.

Załóżmy:
Spotykamy Kogoś. Tak, to jest ktoś, tylko, że przez duże k.
Jego świat, uczucia, emocje, sposób patrzenia jest niezwykły, moglibyśmy spędzać z nim czas.
Ale co?
Nie mamy tego czasu.

Aż mam ochotę przyłożyć gołą dupę do okna i podstawić sobie świeczkę, dla bardziej upiornego efektu.

Dobrze, do rzeczy.
Postaram się wyjaśnić to jak najlepiej tylko potrafię, chociaż wiem, ze będę wyjaśniał to jeszcze nie raz i nie dwa, bo słowa są najmarniejszym sposobem komunikowania się. Najczyściej jest komunikować się przez uczucia. Im się wierzy. Są prawdziwe. A słowa często mogą być odczytywane na wiele sposobów, wzbudzają wątpliwości. Jeszcze lepiej komunikować się przez doświadczenie. Sprawdzisz to o czym napiszę i nie będzie wątpliwości w ogóle.

Nie uwierzysz w swoje szczęście i możliwości. To jest fakt. Można by napisać Fakt nr 1.
Po prostu: nie uwierzysz. Od dziecka uczono Cię warunków. Nawet miłość rodziców była obwarowana za każdym razem gdy chciano Cię czegoś nauczyć. Dlatego w tej chwili, Twój zaprogramowany umysł nie pozwoli Ci uwierzyć, że to czego najbardziej skrycie pragniesz jest możliwe, proste i w zasięgu ręki. Twój umysł przeczytawszy te słowa poddał je w wątpliwość i wykpił. To jest tak jakby powiedziano Ci, że pasek stanu na Twoim pulpicie może być trójwymiarowy i reagować na dotyk. Wszystko mówi Ci, że w tej chwili to niemożliwe.
Fakt nr 2: musisz się ciągle uczyć, żeby zrozumieć czym jest szczęście, Miłość.
Fakt nr 3: zaprzeczysz temu co napiszę i stwierdzisz, że wyniosłem to ze spotkania jakiejś sekty, która ubiera sie na zielono i maniakalnie piecze ciasta.

Nie musisz się niczego uczyć.
Twoje możliwości spełniania tego czego pragniesz są nieograniczone.
Jedynym Twoim celem i zarazem najwyższym Twoim doświadczeniem jest stawanie się tym kim w istocie jesteś, a to jest cel, który nie ma granic. Dusza jest naprawdę nienasycona w swoim stawaniu się, i jak tylko osiąga doskonałość, natychmiast wyobraża sobie stan jeszcze bardziej doskonały i dąży do niego.
Nie ma warunków.
Nie ma czegoś, co musisz zrobić, żeby czegokolwiek "dostąpić". Nie ma kolejności, lepszych, gorszych, tych, którzy są bliżej, lub dalej.
Nic przed Tobą nie jest ukryte, zatajone, albo niedostępne.
Nic nie jest zbyt trudne, nie dla Ciebie, i nie od razu.

I co teraz? Głupio Ci?
Kiedy mogę być szczęśliwa? Już.
Kiedy mogę odnaleźć siebie, swoją drogę i Miłość? Teraz.
Kiedy poczuję się prawdziwą sobą, która che być, jest i wie, że będzie? Za chwilę.

No i jaką masz teraz minę?
Kiedy moje życie nabierze wartości?

A teraz nieco religijnie, apostaci i ateiści: zapiąć pasy, bo będzie was rwało w mosznach.
Bóg jest wszystkim. Wszędzie. Ale nie jak za filozofią zachodnią: jest wszystkim co jest. Ani za wschodnią: jest wszystkim czego nie widać. Tylko Człowiek mógł sobie w mózgu nawymyślać takie durnoty. Bóg jest wszystkim. Po prostu. Cokolwiek jest - jest Jego częścią.
Nie, nie toczy żadnej walki z Szatanem, Gargamelem, albo tymi gośćmi co kradną Pokemony. Wszystkim. Gdyby był wszystkim a mimo to były jakieś Szatany, to znaczy, ze toczyłby walkę sam ze sobą, a to by o Nim świadczyło, ze jest leciutko pojebany.
Poza tym, na litość chrześcijańską, Bóg nie rozwiązuje problemów na ludzki sposób, czyli przez udowadnianie samemu sobie, że to on ma rację. Litości, Bracia i Siostry, hehehe, Bóg nie ma, jak człowiek, tak ograniczonego sposobu patrzenia na świat.

Każdy z nas jest jego częścią, a właściwie, choć to to samo, częścią energii, która tworzy, zmienia się, kształtuje, staje się, poznaje kim i czym jest. Człowiek też. Bóg i człowiek to ta sama energia. Po prostu. Zwyczajnie i bez ogródek.

Ja zdaję sobie sprawę, że przez mój wywód i tok myślenia, stracę kilku znajomych, a może i Ciebie, ale cóż, jeśli nie powiem jak można żyć, jak łatwo żyć - to po cholerę Tobie jestem?

Stwarzasz.
To straszlwie proste. Jest taka scena w filmie Fenomen, z Johnem Travoltą, gdy samym wzrokiem podnosząc okulary, tłumaczy zgromadzonej gawiedzi, że wszystko jest jednym. Wszystko jest powiązane, związane, połączone. Że stwarzając następne swoje kroki, swój dzień, swoje życie, swoje pragnienia i myśli, swój nastrój - to tak jakby poprosić swoją rękę, żeby wzięła kubek.
Właściwie nawet nie chodzi o to by uwierzyć. Chodzi o to by to wiedzieć.
Bóg, że jeszcze Go wspomnę, nie przemawia do wybranych, oświeconych, albo tych, którzy chodzą w najładniejszej piżamie po ulicy. Przemawia do tych, którzy słuchają. A, żeby słyszeć, trzeba odrzucić to co się wie do tej pory. Głownie i właśnie dlatego, ze wydaje się to błędne. To nowe, to inne, to szalone, to zbyt proste by uwierzyć, zbyt niesamowite, zbyt łatwe. I dlatego błędne.
No ale jak można zmieniać się, jeśli nie uzna się za błędne tego co się wie do tej pory? Jak można coś osiągnąć i pójść gdzieś dalej?

Stwarzasz i potrafisz to, ponieważ Ty to ten sam fragment energii, którą Bóg jest. Podzielił się po prostu. Po co się podzielił? W skrócie: Jest każdym z nas, dlatego by można było doświadczyć najwznioślejszego doświadczenia, czyli bezwarunkowej Miłości. Jak Bóg miał jej doświadczyć, skoro był sam jako byt, który nie miał odniesienia do niczego bo nic nie było poza Nim?
Jak stwarzać? Też proste: Nie trzeba się niczego uczyć. Wystarczy przypomnieć sobie kim się jest. A jest się kimś, kogo wola jest wolą Boga. Gdzie haczyk?
Aż się chce powiedzieć: w dupie niedowiarki.
Nie ma haczyka. Istniejesz po to by doświadczyć najwznioślejszego doświadczenia Miłości. Jeśli będziesz działać wbrew - będziesz nieszczęśliwy.
Stwarzaj więc to czego pragniesz.
Jak to działa. Ano już mówię: Dziękuj. Jeśli dziękujesz za to, ze wszystko jest dla Ciebie jasne, nic przed Tobą nie jest zakryte: wkrótce zobaczysz, ze rzeczywiście tak jest i widzisz powiązania i rozwiązania, których nie dostrzegłaś do tej pory. Czyli: Twoje podziękowanie to było potwierdzenie faktu, że o cokolwiek poprosisz, już to jest. Więc dziękujesz. Dziękujesz za odpowiedzi, bo one są, wiesz, że Bóg już odpowiedział na Twoje pytania. To jest pewność. Wiara przy niej wydaje Ci się tylko ciepłym uśmiechem na potwierdzenie.

Bóg klepie się w czoło i wzdycha gdy starasz się zapobiegać utracie Jego względów, uwagi, pomocy itp. Bóg powiedziałby Ci pewnie: "Stanowimy jedno! Cokolwiek postanowisz, będzie moją wolą! Halo!" Ale, cóż, ludzie są tak zacietrzewieni w tym, ze wszystkiego trzeba się bać, a gdy w okolicy zapachnie Miłość, to trzeba się bać trzy razy bardziej, bo przecież można ją stracić, że odrzucą nawet Boga, jeśli powie im, ze wcale tak nie jest. Odrzucą Boga! Tak! Bo są tak zaprogramowani. Wszystko jest na warunkach, za coś, a Miłość się traci.

Nie, nie jest tak.
Przypomnij sobie kim jesteś. I o nic się nie lękaj. Stwórz to czego pragniesz a będzie, bo będzie wolą wszystkiego co połączone. Stworzysz to. I nie będziesz musiała lękać się o jakąkolwiek stratę i o siebie. Stwarzaj też siebie. I śnij spokojnie.
Twoje najwznioślejsze doświadczenie, najpiękniejsza myśl, najczystsza emocja - jest tą drogą do siebie. Do tej części, która pamięta kim jesteś w istocie.
I... to działa.
Ale przecież i tak mi nie uwierzysz.