Łatwiej będzie jeśli wyobrazisz sobie kogoś innego.
Nie, nie bronię siebie, nie mam zamiaru. Choć prawo do nieco innego postrzegania wymaga i zasługuje na obronę, ja podejmę się wyjaśnienia.

Ty nieczuły, ślepy i obojętny na ciepło egocentryku. Ty stawiający siebie wiecznie wyżej, zamknięty i bezwzględny pyszałku. Mógłbyś, dla zasady chociażby, raz, od święta wyjść ze skorupy, rozejrzeć się, dostrzec ludzi wokół i docenić to, że są obok, że nie odeszli. Mógłbyś, gdybyś tylko chciał, wyciągnąć do nich dłoń, uśmiechnąć się i zauważyć, że próbują być dla ciebie kimś więcej, niż tylko przeszkodą na ulicy, zasłaniającą widok na nadjeżdżający autobus.
Ale to przesada, przejaskrawienie, w dodatku nieudolne w sposób w jaki zmienia się rozdzielczość obrazka przez klikanie małej lupki z plusem.

Inaczej.
Mógłbyś kogoś docenić. Po prostu. Podejść, zacząć rozmowę, zapytać o coś niekoniecznie istotnego, zatrzymać się przy kimś na chwilę. Pobyć. Okazać zainteresowanie, zaznaczyć, że czyjaś obecność jest dla Ciebie w drobny sposób istotna. To czasem naprawdę wystarczy. Wystarczy nie przechodzić swoim jestestwem jak tartaczne urządzenia odzierające korę z drzew, a usiąść i pozwolić komuś, komukolwiek wziąć ze sobą twojego czasu. To wymaga może skupienia i odsunięcia na moment mobiusowych plątanin myśli na rzecz czegoś trywialnego. Nieskomplikowanej zabawy w oczywizmy i truistości.

Mógłbym. I próbuję.
Po omacku.

A jeśli...
A jeśli nie widzę. Nic. Stoję w kompletnej ciemności i choćbym nie wiem jak szeroko otwierał oczy to, i tak nic nie zobaczę. Rozglądanie się, zatrzymywanie wzroku nie przynosi efektów. Nie robi różnicy.
Dodajmy do tego wyłączony zmysł słuchu. Idealna cisza bez dźwięków. I zapachów.
To mój świat. Umysł, stan.
Zapytaj co u mnie, jak mi minął dzień. Zatroszcz się o to, czy czytałem ostatnio jakąś książkę, może widziałem dobry film. Zapytaj co tam w pracy. Może miałbym ochotę na kawę, albo, co ciekawsze, na herbatę.
A ja, w swoim głuchym i ciemnym świecie będę tylko obracał powoli głową. Monotonnie. Nie wiem, czy będę z tych spokojnych ruchów, z wypatrywania, z nasłuchiwania zdawał sobie sprawę. Będę łowił. Zarzucał sieci z małych oczek zmysłów, sond, receptorów wysyłanych daleko w ciągłą ciemność i wracających bez wieści o jakimkolwiek punkcie zaczepienia.
Poczułaś strach. Obawę.
Zauważyłem jarzące się mdłym blaskiem linie. Zwróciłem się w ich stronę natychmiast, szybkim, skokowym ruchem. Zgasły. Jarzyły się coraz słabiej i zgasły. Ciemność. Cisza. Znów wypatruję zamkniętymi oczyma choćby zarysu.
Spróbowałaś nazwać.
Wychwyciłem spojrzenie, drobny, migoczący blask, daleko przede mną. Przeszedłem parę kroków. To był kierunek. Tak wygląda gdy odbierze się drogom światło.
Zawahałaś się. Oczekujesz teraz, że ja nazwę siebie.
Zgasły. Kierunek znów stał się abstrakcją niemającą choćby cienia korzeni.
Powiedziałaś, że rozumiesz, a zaraz potem poczułaś, że rzeczywiście zaczynasz...
Kształt. Widzę kształt dłoni. Jasny, obrysowany zewsząd balansującym światłem. Wyciągnąłem swoją dłoń. Linie przeplatały się, łączyły, obmywały światłem kapiącym i biegnącym wzdłuż, w górę do ramienia.
Zastanowiłaś się czego chcę. Zapytałaś. Ciekawie i z lękiem.
Dłoń rozmyła się, pozostały linie, ale ich jarzenie wygasało z chwili na chwilę.
Oczekujesz ciepła, bo przecież z ciebie wypłynęło. Pozwoliłaś mu na to, a teraz..
Kompletna, bezduszna ciemność. Nawet powietrze się nie przemieszcza.
Spokojnie, choć z trwogą wokół ust nazwałaś emocje. Przyjrzałaś się im i po kolei, ostrożnie nazwałaś kilka tych, które się poruszyły obok mnie.
Z drobnych, iskrzących, drżących smug, jak z nowego, rodzącego się źródła, wyłoniła się, przeplatana odcieniami światła, twoja twarz.
Widzę Cię.