Witam, witam i z recenzją spieszę.
Wybaczenia upraszam gdyż skróciłem temat. Powinien brzmieć: „Pathfinder - ciekawe dokąd zmierza kino".

Usiadłem dnia wczorajszego na swoim niewygodnym obiadowym krześle i zatarłem niewielkie (życie) rączki umieszczając dvd z filmem Pathfinder w napędzie. Następnie ambitnie wybrałem język angielski w DTS i odpaliłem play.

Może, żeby być uczciwym możliwie najbardziej, napiszę czego oczekiwałem. Bo przecież od każdego filmu czegoś tam się oczekuje. Nie zawsze musi być to szokujący ładunek emocjonalny, po odebraniu którego obsługa kina wezwie pogotowie lub, w wyjątkowym przypadku, karawan. czasem sa to po prostu fajne wybuchy, szybko biegający mężczyzna z kaloryferem na brzuchu, strzelający z dwóch ciężkich karabinów na raz i/lub rzucający oszczepami. Oczywiście ów mężczyzna mógłby przy okazji biec właśnie przez te wybuchy najlepiej z niebrzydką niewiastą na ramieniu. Gdyby wraz z oszczepami rzucał wspomnianym ładunkiem emocji - byłoby to prawdopodobnie kino idealne.

A czasem oczekujemy ot, rozrywki, uśmiechu, przywołania paru wspomnień. Rzadko kiedy rzucamy zmęczonym okiem na kino ambitne. Ja oczekiwałem dobrze opowiedzianej historii na pomysłowym tle.

Krótsza wersja recenzji dla osób nieczytatych: „JEZUS MARIA JAK TEN FILM JEST TRAGICZNIE BIEDNY TO SIĘ W PALE NIE MIEŚCI".

Kanwą scenariusza jest czas, w którym poszukujący swego miejsca w życiu naród wikiński, odwiedza wybrzeża Ameryki. Zgadzam się - sytuacja jest niepodważalnie prawdziwa i ciekawa na filmowy materiał.
Natomiast, jako miłośnik kultury skandynawskiej, zupełnie zaskoczony zostałem wyglądem Wikingów oraz zachowaniem Indian. Ale o tym za chwilę. Poznajemy wikińskie dziecko (na oko 4-5 lat), chłopca, który został skarcony i porzucony przez swoich pobratymców, za to, że odmówił wykonania wyroku śmierci (!) na indiańskich noworodkach. Pominę może pomysł (mam słabe serce, muszę pewne sprawy pomijać) zabrania czterolatka na wikińską wyprawę łupieżczą, a zajmę się filmem właściwym.

Zebrania indiańskiej starszyzny i to co na nich zostaje uradzone są tak banalne, że trącą filmami mydlanymi z okolic Brazylii. Mamy tu żelazne szablony marnego kina: mędrca, głupka (który w toku wydarzeń przydaje się najbardziej), trójkąt Indianka - biały - Indianin, przeciwnika dysponującego ogromną przewagą i zdolnością myślenia strategicznego jaką charakteryzują się kijanki. Czyli komplet do kiepskiego filmu. Ale, moja wiara (o naiwności ludzka) w dobry obraz trwała. Wszak można nieźle poprowadzić scenariusz i z tego wszystkiego, czego widz na początku się spodziewa - zrobić totalne zaskoczenie, a z widza głupka. Nic podobnego. Każde wydarzenie, każda konsekwencja toku zdarzeń jest do bólu przewidywalna. No, może nie moment, w którym wikingowie zjeżdżają na sankach (!!!) w pogoni za zbiegiem. No czego jak czego, ale snowboardu w wydaniu Normanów tom się nie spodziewał.

Głęboko wierzę, że charakteryzator był w stanie rozpaczy i upojenia alkoholowego tworząc kostiumy wikingów. Przy tym zamyśle, Uruk-hai z Władcy Pierścieni to mili dżentelmeni, z którymi człowiek umówiłby się na partyjkę krykieta w niedzielne popołudnie. Co, skąd i po co komu do głowy przyszło w tym temacie to przekracza moje możliwości umysłowe. Ale nic to, taki klimat - pomyślałem sobie. Gdyby wikingowie rzeczywiście byli tak bystrą nacją, nie straszyliby całej niemalże Europy, ale potopiliby się we własnej łódce jeszcze w trakcie jej budowania. Natomiast nosząc na sobie tyle futer, zbroi i oręża co tutaj - musieliby korzystać ze specjalnych stelaży oraz wykwalifikowanego personelu do podtrzymywania w pionie.

Owszem - były dwie czy trzy minuty, kiedy to zastanawiałem się rzeczywiście co może się dalej wydarzyć. Jednak scenarzysta widać zlitował się nade mną i rozwiał wszelkie wątpliwości następnymi scenami.

Cóż, jest to ewidentna strata czasu, gniot i buła jakich mało i nie polecałbym tego filmu nikomu. No, chyba, że jest jakiś ciekawski, który chciałby zobaczyć połączenie Apocalypto i 13-tego Wojownika w wydaniu reżysera bez wyobraźni, zmęczonego i marzącego o tym by przejść do historii jako człowiek, który spieprzył średni pomysł.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.