Wanted.
Pominę polskie pseudotłumaczenie tytułu (bo tłumaczeniem byłoby "Poszukiwani" albo "Ścigani" czy "Ścigany" a tutaj do oryginalnego tytułu dodano tłumaczenie polskie z przyczyn niewyjaśnionych), które jak wiele innych, wpisało się w historię intelektu filmowych dystrybutorów tak samo głęboko, jak dubbingofilia ze wszystkimi jej dewiacjami w kinematografii niemieckiej.
Po pierwsze i dla filmu najistotniejsze: jakież to szczęście i pomysł rewelacyjny, który niczym jutrzenka oświecił scenarzystę podpowiadając mu by odrzucił jakieś 90-95% fabuły brutalnie durnego komiksu. Doprawdy nie wiem, z czego tak się micha cieszy autorowi tegoż obrazkowego dzieła, które niemal w całości w filmie pominięto, pozostawiając jeno kilka wątków oraz główne postaci. No ale pozostańmy przy chwale scenarzysty, zamiast skupiać się nad wołającym o pomstę komiksem (Fox w komiksie przebrana jest za jakąś pseudo CatWoman, Bractwo jest też kolorowe, do tego stopnia, że człowiek spodziewa się tam ujrzeć samego Kleszcza i jego kompana - Motyla, Fox masakruje przechodniów tłumacząc, że znaczek w klapie chroni ją przed wszelkimi konsekwencjami itp. bzdury).
Do filmu!
Co do ceniłem najbardziej? To co doceniam zwykle. Może zabrzmi to jak kodeks seksualnego abstynenta, ale nie lubię jak się ktoś pierdoli. Dzięki składam za to, że film uniknął nacisku otyłych wytwórni i nie został poszlachtowany po to tylko, by prześlizgnął się przez wąski tyłek kategorii wiekowej - 13. Nie o brutalność czy przemoc w tym momencie chodzi, ale o dosadne, ostre i trafione w dziesiątkę dialogi. To grało. To bardzo grało. Przywołując Hitmana, który opowiada przecież o zimnokrwistym, wyhodowanym do zabijania numerze 47, a który został przycięty, zmieniony i poprzyklejany do tego stopnia, ze po dziś dzień dokładnie nie wiadomo, o co w nim chodzi - Wanted przy nim to fala ulgi dla miłośników kina porządnie wciskającego w fotel.
No ale, tu jeszcze raz nieodżałowanego Hitmana przywołując, albo się robi film o zawodowym zabójcy, albo się robi film dla trzynastolatków, żeby wyciągnąć kasę od większej ilości widzów. Jeśli ma się ochotę na jedno i drugie - gówno z tego wychodzi. Wanted się obronił.
Nie wiem co to za modła z porównywaniem do Matrixa. Po co? Skąd ten pomysł? Bo film ma efekty specjalne? Jakoś nikt Bravehearta do Krzyżaków nie porównywał, a przecież, idąc tą samą drogą nieskomplikowanych zestawień, w obu filmach niezaprzeczalnie występowały miecze. Nie jest drugim Matrixem, ani żadnym Matrixem. Jest niezłym kinem strzelanym opartym o fabułę komiksu, ot co.
Co na plus.
Gibsonoprzemiana, choć krwawa, a której krwawość nie zawsze jest logicznie uzasadniona, daje tego porządnego kopa, dzięki któremu rozglądasz się nazajutrz w swoim boxie w biurze, i zadajesz sobie takie samo pytanie jakie pada na końcu filmu. Jest dobre. Na mnie podziałało. Zrobiło mi dobrze. Adrenalina w dialogach i umiejętnych zestawieniach scen, reakcjach bohaterów, i jednocześnie mocno przyziemnej, a przez to bliskiej rzeczywistości. Nie ma tu pięknie skrojonych czarnych marynarek ze stójką, lśniącej broni dostępnej w nieograniczonych ilościach czy nauki kung-fu w 10 sekund. Jest za to przerysowany nieudacznik, który wieki temu pogodził się z tym, że życie jest do dupy, ludzie chujowi a świat zmierza do nikąd. Najgorsze według niego nie jest jednak to wszystko, a fakt, że jutro będzie dokładnie tak samo. Jego późniejsza przemiana to nie efekt połknięcia tabletki, ugryzienia przez turbopająka albo zetknięcia z naprawdę przejrzałym serem, a brutalna prawda wpuszczona niemal prosto do czaszki. Dlaczego to tak się spodobało akurat mnie? Bo to jest możliwe.
Nie dla każdego, ale jest. Dlaczego nie dla każdego? Ano, dlatego, że do tego potrzebne są jaja. W przypadku Wanted, Wesleyowi Gibsonowi te jaja niemal na żywca przyspawano, ale w końcu pojął i otworzył oczy.
Na plus jest Jolie. Przez ¾ swojej roli gra spojrzeniami. To jest niezłe. Oprócz tego, że była dla nieopierzonego Wesleya mentorem, odzywając się tylko wtedy, gdy zaistniała taka potrzeba, a przy tym krótko i zwięźle, był kobietą. Odkrywcze, prawda? Ale kobiecość to nie coś, z czym się człowiek rodzi. To coś, co jest wrodzone i nie zdarza się często. Ta rola była i nie była dla niej. Fox to ktoś, kto był obok, jak czasem pomocne tło, a Jolie stała tam i nic nie mówiąc wręcz krzyczała, że może zagrać zawsze o kilka kroków dalej niż jest to potrzebne. Więcej, bardziej. To trochę z tłem kolidowało. Miało się wrażenie, że wpadła na ten plan filmowy na chwilę, przejazdem po drodze do jakiejś większej i pełniejszej produkcji. Ale wodziła spojrzeniem w najlepszym, prawdziwie kobiecym wydaniu, z całym swym spokojem i doświadczeniem.
Ostatnio czytałem wywiad z Johnnym Deppem, w którym zadano mu bzdurne pytanie, co sądzi o pocałunku z Kirą Knightley. Odpowiedział, ze ona to brzdąc a on to Matuzalem. Tu było podobnie, z tym, że Matuzalem był kobietą.
Co na minus.
Na minus Wesleyowa gra przed przemianą w zabójcę. Nie był autentyczny. Ciężko było oprzeć się wrażeniu, że pierwsze sceny filmu kręcone były gdzieś pomiędzy innymi lub na końcu. Wesley jest przestraszony, ale nad tym strachem panuje, nie jest to paniczny strach, nie jest to pełen szok, nie jest to zaskoczenie. Idzie uwierzyć opowieści, ale aktorowi już nie.
Freeman. To drobny minus. Po prostu nie pasuje. Oto staje przed Tobą człowiek z pistoletem w ręku, który nie tak dawno w Brusach Wszechmogących grał Boga. Rola Sloana nie wymagała gwiazdy tej rangi. A jeśli już, to kogoś, komu łatwiej byłoby przypisać dwulicowość. Freeman, choć świetnym aktorem jest, tutaj po prostu nie pasuje. Jest zbyt poczciwy, co ze Sloana niestety wycieka. A może się mylę, może jednak po prostu nie zagrał jak powinien? Bo przecież w Lucky Number Slevin ta poczciwość i, przepraszam, pierdołowatość, z niego wcale nie wycieka. Tam jest zasadniczy, twardszy, mniej przystępny. I tu przydałby się właśnie ktoś taki.
Zanikające tętno. Niestety odczuwalnie akcja ‘wytraca się' jak prędkość w samochodzie, w którym najpierw ktoś ostro dodał gazu, dało się słyszeć wysokie obroty, a później wrzucił na luz pozwalając, żeby pojazd staczał się z górki. Tu jest podobnie. O ile Wesleyokreowanie jest ciekawe i przykuwa uwagę, o tyle już jego pierwsze zadania jako pełnoprawnego członka Bractwa są poprowadzone byle jak, a fabuła budzi widza dopiero przy starciu z Crossem. A szkoda, bo film mógł być znacznie bardziej ekscytujący - fabuła dawała ku temu możliwości.
Na minus zawirowania fabularne. Skoro już się dowiedzieliśmy, że Sloan fabrykował zlecenia dla własnych potrzeb, na co były dowody, to dlaczego elita Bractwa nie poddała w wątpliwość zleceń na samych siebie, które Sloan im przedstawił? To było wręcz logiczną niekonsekwencją. Rozumiem i przyjmuję wyjaśnienie takie, że ci ludzie, pracując dla Sloana sami stali się zagrożeniem dla ‘tysięcy' i stąd Przeznaczenie ich wskazało, ale scena, w której Wesley przedstawia dowód - była zbyt ‘blisko' sceny, w której Sloan przedstawia zlecenia. Normalnym i logicznym jest, że pojawia się zwątpienie. Tu tego nie było. Błąd.
Brak siły przebicia, brak jeszcze większej wiarygodności postaci, brak pójścia za ciosem od mocnych, początkowych scen. Zaśmierdziało kompletnie nieudanym Jumperem.
Podobno szykuje się trylogia Wantedowa, czego życzę sobie i miłośnikiem dobrej akcji, ale z nadzieją, że powyższe błędy i ‘nieostrości' nie powtórzą się. Naiwne to życzenie, ale kto nie ma marzeń...
Ten dupa.
Film polecam, można po nim wyjść z paroma całkiem sensownymi postanowieniami, może komuś gdzieś przeskoczy właściwa zapadka i weźmie się w garść. Polecam także dlatego, że tego roku może już nie zdarzyć się porządny film w tej kategorii.