Staram się nie uciekać w poetyckość, nie ubarwiać słów emocjami gdzie nie jest to potrzebne. Chcę brzmieć prawdziwie. Inaczej poprzednie i poniższe słowa nie miałyby jakiegokolwiek sensu. Byłyby najwyżej na siłę pokolorowaną pocztówką z naprawdę nudnego miejsca.Czas stawał się coraz bardziej niezwykły, nie płynął jak zazwyczaj. Stał, falował w miejscu jak miraż lub przeskakiwał, pomijał dni, tygodnie, których teraz nie pamiętam. Nie pamiętam nawet siebie, a właśnie czas wijący się wokół miejsc jak drzewa wokół polany.
W końcu spotkaliśmy się. Głupio było mi nakłaniać Cię do tego spotkania, namawiać, zachęcać. Chciałem Cię po prostu zobaczyć drugi raz, zapytać, wyjaśnić, mówić, słyszeć. Twoje smsy odrywały mnie od zwykłych zajęć, codzienności. Czekałem na nie, czytałem, zapisywałem, ponownie czytałem. Szukałem Cię wzrokiem w autobusach, na ulicy, byłem ciekawy i miałem nadzieję, że po prostu się spotkamy.
Umówiliśmy się w naprawdę ciekawym miejscu. Na cmentarzu.
Nie mam pojęcia dlaczego. Później spędziliśmy tam ostatni nasz spacer. Również tam.
Pamiętam, że miałaś przy sobie sok kaktusowy, z którego zdarłaś etykietę. Jakim cudem wpuszczono nas na cmentarz o tej porze? Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, miałaś też świeczkę. Spacerowaliśmy do czwartej nad ranem.

Trudno piszę się tu, w tym miejscu. Nie chcę dojmujących porównań, czy tłumaczenia się przed samym sobą. Po prostu wiele wysiłku i czasu poświęciłem na zapominanie. Całkiem jak historycy totalitarnego reżimu piszący na nowo nieprawdziwe podręczniki. A teraz, pozostały wysiłek poświęcam na wyraźne, ostre i moje spojrzenie.
Czuję się też jakbym, kucając w miniaturowym bunkrze, rzucił sobie pod stopy emocjonalny granat. Fale eksplozji nie mają się gdzie rozejść.

Napisałem wiersz. Na czarnym kartonie. Związałem go rzemykiem i poprosiłem Cię o spotkanie. Byłem zdenerwowany, emocje płatały mi język, a myśli nie mogły być źródłem jednego zrozumiałego zdania.
Pamiętam Twoją czarna koszulkę, pamiętam miejsce, a później, a później pamiętam Ciebie.

Myśli mnie ogłuszyły. Nie panowałem nad nimi, a czas nie poruszał sie. Nie było odpowiedzi na pytania, których nawet nie potrafiłem zadać. Dzień był nieznośnie duszny, chwilę spacerowaliśmy.
Nawet nie wiedziałem kim jesteś, co ja tu robię, czemu ja się poddaję, dlaczego idę w stronę, którą wskazują dni określone słowami w smsach.

Nie tak dawno, parę tygodni temu, moja mama, która powie mi coś szczerego raz na rok lub trzy, usiadła przy mnie i głosem, który był ciepły i parzący, powiedziała: "Z Kasią byłeś szczęśliwy, widziałam to w twoich oczach."

Tamtego dnia, ze zwiniętym w rulon wierszem w ręku, niepewnością płynącą z ust, niezrozumiałym chaosem obrazów, słów i zjawiającego się skokami czasu, patrząc na Ciebie, uświadomiłem sobie którąś z najbardziej czytelnych, silnie pulsujących emocji. A było ich mnóstwo: rój, grad, plątanina niepooddzielanych chmur, kłębiących się jedna przez drugą aż runą w dół wodospadem z ogłuszającym hukiem.
Właśnie podchodziła do mnie dziewczyna. Nie znałem jej. Ktoś mówiący ciekawym językiem. Ktoś kto skupiał moją uwagę.
Podchodziła w moją stronę.
Zapytałem sam siebie dlaczego się tak badawczo Tobie przyglądam. W porządku, jesteś ładna, podoba mi się w jaki sposób określa Cię ta czarna bluzka i bojówkowe, oliwkowe spodnie i halówki. Wyglądasz ok, masz ładne włosy. Ale czemu...
Miałem suche usta.

Przede mną zatrzymała sie najpiękniejsza dziewczyna.
Po prostu.

Teraz wiem jak odczuwam piękno. Wtedy tego nie wiedziałem.
Piękno to nie jest coś, całość, nie rozmach czy siła oddziaływania. Piękno to współgranie drobnych części, to najbardziej naturalne współgranie momentów, drobnych, zwiewnych szczegółów, z których każdy wie czego jest częścią, i jest z tego dumny, a mimo to nie wykracza poza swoją ulotność, nie odbiega od innych, z którymi zawsze się wiążę, bo pomagają mu się stawać. Piękno w swoim stawaniu się jest nienasycone.

Dużo później przyzwyczaiłem się do lekkiego uśmiechu i przygryzania wargi, gdy patrzyłem jak tańczysz. To, w jaki sposób się poruszasz, co mówią Twoje gesty, jak Twoje ciało mówi, oznajmia, swoją pewność, swoją chęć, pragnienie, gest, ruch, malowałaś całą sobą emocje, których uczyłem się i powtarzałem w myślach. Zawsze poruszałaś się w sposób, który upajał.
Cokolwiek, jakkolwiek odczytywałaś, rozumiałaś emocje, uczucia, pragnienia - wszystkie one spacerowały w Twoich gestach.
Dla mnie - człowieka, który czyta emocje, jest na nie czuły, przykuwają moją uwagę i słyszę je bez słów, w gąszczu codziennych hałasów - byłaś niemal bólem w tym, jak wyraźnie je opowiadałaś samą sobą. Jak dla człowieka, którego oczy nie mogą znieść choćby drobnych smug światła - wstrząsem jest świt w całej swojej pełni.

Później staliśmy na przystanku. Chwilę. Odciągnęłaś mnie od jezdni bo lubiłem stać na krawężniku. Odciągnęłaś, a ja próbowałem przeczytać Twoje spojrzenie.
Bałaś się o mnie w tak prosty, w tak oczywisty sposób.
Wsiadłaś do autobusu, jechałaś do domu, mieliśmy nie widzieć sie dłuższy czas.
Od razu napisałaś mi smsa.
"Tęsknię."

Wracałem wtedy do domu, a myśli niemal wychodziły, rwały się nie po kolei, jedna przez drugą przez umysł, który nie potrafił ich wtedy ułożyć. Nie umiałem nazwać siebie, czasu, wydarzeń, emocji. Nie były, ani jedna, oczywiste i dokończone. Wracałem bardzo długo i ani jednej myśli nie ułożyłem tak by mogła być do końca wypowiedziana. A myśli lubią być spełnione, lubią mieć swoją historię od początku do końca, a ja nie mogłem pomóc żadnej z nich i sobie.

Znów smsy.
Odpocząłem, choć to dziwne słowo. Uspokoiłem je nieco, choć dobrze wiedziałem, że nie na długo, że będą chciały być nazwane lub odrzucone.
Szedłem lub wracałem z jedynym moim przyjacielem i nie miałem pojęcia o czym mówi. Odpisałem na Twojego smsa. Oznajmiłem, że jesteś z kimś, że ktoś nad Tobą trzyma parasol gdy pada. Że nie jestem to ja. I, żebyś o tym pamiętała.

Twoja odpowiedź sprawiła, że omal nie upałem, serce uderzało a jego echo rozpędzało uczucia do granic, o których istnieniu nie byłem w stanie sobie zdać sobie sprawy nawet z pomocą wyobraźni.
"Jesteś wszystkim czego pragnęłam przez całe swoje życie."