Hm, czas na zwierzenia, albo co. Albo to ta goraczka.
Nuda to pierwszy stopien do piekla. Heh, nie wiem czy powinienem to pisac, bo moze to zabrzmiec cokolwiek nieswojo. Ale w koncu... Ten dzisiejszy internetowo-telekomunikacyjny dystans pozwala na chwile zwierzen, a chaos ludzkich opinii w swiatlowodach daje pewnosc, ze zwierzeniowa intymnosc pojdzie sie jebac. Nie zostanie po niej nawet slad.
Wiekszosc reklam jasnie nad nami zerujacych operatorow wszelakiej telafonii oraz uslug internetowych, niesie przeslanie: zblizamy ludzi. Laczymy, dajemy szanse na bycie w kontakcie, na utrzymywanie wiezi. Na bliskosc. Namiastka wyciagniecia reki do kogos znajomego. Cieple, latwe, zawsze dostepne, wspolczesne cos, co kiedys ludziom sluzylo za relacje.
A to chuja prawda jest. Wszysto to sluzy i uczynnie pomaga w utrzymywaniu dystansu. Nie chce mi sie nieudolnie nasladowac dyzurnego socjologa wiadomosci tvp, i rzucac przykladami typu: kiedys to sie umawialo z kolegami na placu, a teraz na GG. Ale to jest ten chory komfort: dystans.
Ten wynaturzony komfort, z ktorego tak chetnie korzystam. Z ktorym czuje sie tak bezpiecznie.
Bezpiecznie przed ludzmi, pytaniami, spojrzeniami, koniecznoscia i nakazami dopasowania sie, okreslenia sie, odwolania sie do jakiejs popularno-zrozumialej symboliki i wydarzen. Czyli sprawienia wrazenia bezpieczenstwa dla wspolrozmowcow. Powinno sie pomoc towarzyszom wciagnac mocno do pluc ta rozowawa mgielke zaslaniajaca i znieksztalcajaca przejrzysta ocene faktow, wlacznie z faktami dotyczacymi ich samych oraz analizy ich zachowan. Jesli nie bedziemy wspolnie z nimi wytwarzac owej mgielki - rychlo staniemy sie niewygodni.
A mnie ta mgielka dusi. A tu, z dala od niej, moge miec ja nie tylko calkowicie w dupie, ale nie musze w ogole zdawac z niej sobie sprawy. I nie, nie bedzie mial racji dyurny psycholog wiadomosci, mowiacy o tym, ze wygodne jest ot - wylaczenie komputera wiazane z samotnoscia na zyczenie. To nie dziala w ten sposob.
Cholernie trudno jest wylaczyc komputer. Temu twierdzeniu bedzie zaprzeczal kazdy, kto we wspomnianej mgielce czuje sie jak ryba w wodzie. Jak alkoholik - bedzie sie upieral, ze w kazdej chwili moze przestac. Bede troche prorokowal, ale to po prostu jedno ze spojrzen na moja terazniejszosc, ktore jestem sobie winien zgodnie z dazeniem do bycia wobec siebie uczciwym. Chodzi o to, ze internet to najpotezniejszy, wspolczesny, legalny narkotyk.
Jasne, plyna z niego niezliczone korzysci i podobnie jak setki tysiecy innych naszych cywilizacyjnych pomyslow, to on zmieni nas i nasza mentalnosc. Ja wlasnie o tym.
I chyba tak o nim nalezy myslec.

Ten piekny dystans, z ktorego tak trudno zrezygnowac. Pociagajacy i odprezajacy. Przynajmniej w tej wstepnej fazie. A pozniej jak z papierosami. Tak, rzucam, rzucam. Siedemnasty raz w tym roku, a dopiero marzec.
Czy ja wiem, to nie to, ze nie lubie ludzi. Albo, ze nie jestem najlepszy w relacjach z ludzmi. To by bylo nazbyt banalne. Takie palniecie wprost, z pominieciem paru co istotniejszych zakretow. Czesto po prostu miedzy ludzmi czuje sie jak stonka miedzy garscia biedronek, ktore uparcie wmawiaja sobie, ze sa motylami. Albo, ze lada chwila beda. I trzeba im w tym wmawianiu bacznie pomagac. A mnie wtedy duszno.
Z drugiej strony, gdyby moja egzystencja, albo chociaz niesmiala dzialalnosc pismiennicza miala li tylko polegac na uzmysslawianiu sobie, ze jestem stonka - bylbym mdly i nudny.
Co ja tu o jakichs stonkach. Goraczka wraca, trzeba by sie rozejrzec za kolejnym pyralginem.

Kiedys kombinowalismyz Silentem pomysl na opowiadanie. Przylazl mi na mysl matrixowy agent Smith, ktory traktowal ludzkosc z takim obrzydzeniem, ze mowil o jej zapachu. Zapachu choroby, wirusa.
No wlasnie. A gdyby w takim opowiadaniu przedstawic ludzkosc jako wirusa toczacego planete? Albo inaczej, bardziej czysto, z dystansem, obiektywnie: zycie jako pokomplikowany, biologiczny twor atakujacy planety i doprowadzajacy je do wyniszczenia. A przy tym wszechswiat jako organizm nie mogacy sobie poradzic z uparta infekcja. Przy przyjeciu skali miliarda lat jako chwili.
No ale to tylko jedno ze spojrzen chorego umyslu. Nic czym nalezy sie na serio przejmowac.

No tak, na poczatku chcialem sie wyzalic, cos w stylu: choruje sie raz na trzy lata, a wlasnie wtedy, gdy czlowiek glownie sufit podziwia, pies z kulawa noga nie wysle smsa. Potem chcialem udowodnic, ze taka harda, niemal antyspoleczna postawa to wynik lawinowej potrzeby zrozumienia i akceptacji zarazem.
A teraz wlacza juz sie autoblokada przed zbytnim uzewnetrznianiem i przeklada odczucia i checi na jezyk, dajmy na to, socjotechniczny.
Bo przeciez latwo tlumaczyc, ze sie nie lubi ludzi, gdy sie na codzien wsrod nich przebywa, wymienia setki potrzebnych, lub mniej sugestii, nie ma sie nastroju na blizsze relacje czy zwierzenia. Albo czasu. Wtedy jest latwo byc daleko. Trudniej byc z dala, gdy rzeczywiscie tam sie jest. Gdy natlok nadal sie zdarza, ale gdzies indziej.
Wtedy ten wymarzony dystans przytlacza, krepuje. Pojawia sie potrzeba by na chwile ktos ten dystans przelamal, dal znac, odezwal sie. Chocby tym znienawidzonym, wydrwionym szablonem.
Pustka jest jeszcze znosna gdy wypelniona po brzegi az sie przelewa. Dystans jest wtedy piekny i komfortowy, gdy peka po prztyknieciu palcami. A bol nas rzezbi, utwardza i ksztaltuje gdy jest komu o nim opowiedziec. A umacnia, gdy mozna znalezc zrozumienie.
Czlowiek jest piekny z tym co przezyl, tylko wtedy gdy nie ma mozliwosci i czasu zostac ze swoimi przemysleniami calkiem sam.
Na dluzej.